Strony

30 grudnia 2013

Ciekawostki znad fiordów #3

1. W Bergen jeździ bardzo dużo samochodów w pełni elektrycznych. Spowodowane jest to głównie kosztami z jakimi muszą się mierzyć użytkownicy zwykłych aut. Za wjazd i wyjazd z miasta płaci się 25 Kr (ok. 13 zł), większość parkingów jest płatna za godzinę 25-30 Kr. Pojazdy elektryczne bez silnika parkują na parkingach za darmo i w dodatku są dla nich zapewnione specjalne miejsca, gdzie mogą za darmo naładować swoje akumulatory. Oczywiście kredyty dla takich aut są niżej oprocentowane i odliczenia od podatku. Samochody elektryczne są bezpieczniejsze dla środowiska, bo nie wydzielają spalin. Więc nie dosyć, że jeździcie sobie za darmo, to jeszcze każdy Was chwali, że dbacie o środowisko!

Nie dziwi więc fakt, że wśród dziesiątki najlepiej sprzedających się samochodów w Norwegii w listopadzie są aż 3 całkowicie elektryczne (zaznaczone na niebiesko):
1. VW Golf - 666
2. Tesla Model S - 527
3. Toyota Auris - 525  
4. Skoda Octavia - 524
5. Nissan Leaf - 512
6. Toyota Yaris - 383
7. VW Up - 383
8. Volvo V70 - 306
9. Volvo V40 - 260
10. Toyota RAV4 - 259
źródło www.ofvas.no
TeslaS

2. Zaskakującym faktem życia w Norwegii jest brak czynnego sklepu monopolowego w Sylwestra. Jeśli nie zdążyliście kupić szampana 30 grudnia do godziny 18, to przywitacie Nowy Rok bezalkoholowo.

3. Poczta, w której odbieram paczki, znajduje się w markecie COOP. Dokładnie, to jest zaraz przy wejściu i przesyłki wydają pracownicy marketu. Jeśli nie ma kolejki do wysyłania listów czy odbierania paczek, to siadają na kasie w markecie.

4. W bankach nie znajdziecie oferty z kartami zbliżeniowymi Paypass. Zawsze musicie transakcje potwierdzać kodem PIN. W każdym sklepie terminale do płacenia umieszczone są tak, by samemu je obsługiwać. Kupujący więc nigdy nie podaje do ręki sprzedawcy swojej karty. Uważam to rozwiązanie za dużo bezpieczniejsze niż w Polsce.

5. Nie spotkałam się z tym, by ktoś na poczcie płacił rachunki. Wydaje się, ze wszystko odbywa się elektronicznie.

6. Liczniki prądu trzeba jednak spisywać samodzielnie (przynajmniej w moim budynku). Co 2 miesiące przychodzi poprzez email powiadomienie, by odczytać liczniki, zalogować się na stronie wybranego dostawcy prądu i wpisać aktualny stan zużycia. Od razu widoczne jest kwota jaką będzie trzeba uiścić. Czas do zapłaty to najczęściej 35 dni.

7. Często jest tak, że jeśli podpisuje się jakąś umowę albo zapisujecie się do płatnej szkoły, to na adres zamieszkania lub email przychodzi faktura do zapłaty. Na jej opłacenie zazwyczaj jest 35 dni. Tak miałam z ubezpieczeniem mienia oraz kursem norweskiego na uniwersytecie. Uczęszczałam na zajęcia bez płacenia i dopiero po miesiącu musiałam uiścić za nie płatność. Pamiętam, że w Polsce wszystko z góry trzeba było opłacać.


Przez dzisiejszy deszczowy dzień chodzi mi po głowie piosenka ze słowami "Oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba". Najlepiej jak tego ze zdjęcia!

29 grudnia 2013

Denko - grudzień 2013


Nadszedł czas, że puste opakowania zaczęły już przeszkadzać w łazience i postanowiłam się ich pozbyć. Od razu wiem za czym będę tęsknić, a co ominę na zakupach szerokim łukiem. Denka zawiera opakowania po kosmetykach, które się skończyły w listopadzie i grudniu.


Dwa produkty z Pat&Rub, o których napisałam recenzje we wcześniejszych postach.
1. Scrub cukrowy kupię ponownie, ale w innym zapachu. Ten rozgrzewający zaczął mnie już męczyć przy końcu.
2. Szampon Objętość i Wzmocnienie, jeśli nie zostanie zmienione opakowanie, to ponownie nie kupię.


3. Adidas for Women Intensive action3 lubię i oczywiście wracam do niego.
4. Krem Avene Hydrance Optimale legere do skóry normalnej i mieszanej - lekki, nawilżający krem na lato, idelany dla mojej tłustej skóry. Kupię ponownie latem.
5.  Maca krem nawilżający do skóry suchej. Nie opisywałam go w osobnej notce, ponieważ zamiast do twarzy, używałam go na przesuszoną skórę łokci i łydek. Ma bardzo ciężką, bogatą konsystencję.
6. Eucerin DermoPURYFIYER activ, krem na noc. Był wspaniały, ponieważ goił i koił moją skórę, gdy smacznie spałam.

7. Vichy żel głęboko oczyszczający. Polecam go zwłaszcza osobom, które mają problemy z niedoskonałościami skórnymi. Wydajny i z wygodną pompką. Nie znam lepszego żelu do mycia twarzy.
8. Gliss Kur odżywka do włosów bez spłukiwania. Nie było recenzji, ale te produkty są tak znane, że chyba nie muszę powielać zachwytów ;)
9. Maskara Maybelline Colossal Volum Express 100% black. Mój ulubieniec, do którego zawsze wracam. W mojej toaletce kosmetycznej króluje od wielu lat. Mam nadzieję, że nigdy jej nie wycofają.

10. Próbki kosmetyków.
- Podkład Estee Lauder Invisible Fluid Makeup. Nie nadaje się do skóry tłustej, bo za bardzo nawilża i po chwili twarz już się świeci. Początkowo zostawia jednak miłą welwetową powłokę, ale według mnie przypomina bardziej BB kremy. Dla skóry suchej będzie idealny - nie kupię pełnowymiarowego produktu.
- Dwa kremy NUXE i olejek. Coś pewnie kupię, bo bardzo lubię kosmetyki NUXE. Produkty z tej firmy mają piękne zapachy i obecnie używam jednego pełnowymiarowego kremu do twarzy.
11. Żel pod prysznic NIVEA happy time. Udało się go tylko uchwycić na zbiorczym pierwszym zdjęciu ;) Ma przyjemny pomarańczowy zapach i kremową konsystencję. Myje, nie wysusza skóry, ale też jej nie nawilża. Chętnie kupię ponownie, ponieważ kosztuje niewiele i w dodatku starcza na długi czas.

Jak Wasze denka? Miałyście coś z tych kosmetyków?

27 grudnia 2013

Zdjęcia z Bergen wieczorową porą

Po lewej na górze widoczne światła na najwyższym szczycie wokół Bergen - Urliken
Wczoraj, wykorzystując brak deszczu, wybrałam się z mężem na spacer po naszym mieście. Czasem, gdy przez kilka dni ciągle pada, zapominam jak tu jest pięknie. A Norwegia potrafi chwycić za serce!


W norweskich sklepach dla dzieci często można spotkać zabawki w stylu retro, metalowe i drewniane. Czyż ten pojazd nie jest zaskakujący?


Wędrując po Bryggen (najstarszej dzielnicy miasta), uwagę przykuwają witryny z pamiątkami dla turystów. W związku z tym, że Norwegia nazywa bywa krainą trolli, jest ich tu wszędzie pełno. Każdy ma pewnie swoją historię i znaczenie w legendach.



Uwielbiam w Norwegii zamiłowanie mieszkańców do ozdabiania domów w wieńce i lwie kołatki:




Byłam też podziwiać statki w porcie, zwłaszcza wielkiego masztowca:



To już droga powrotna do domu:



P.S. Dzisiaj w Norwegii mamy Tredje juledag, czyli trzeci dzień świąt.

24 grudnia 2013

God Jul, czyli życzenia dla Was z Norwegii

God Jul znaczy po norwesku Wesołych Świąt

Drodzy czytelnicy mojego bloga, życzę Wam,
by spełniły się Wasze marzenia, zarówno te duże i te małe,
by każdego dnia spotykało Was coś dobrego,
i by zawsze dopisywało Wam zdrowie.

22 grudnia 2013

MAC pędzel 187 Duo Fibre Brush


O nowym nabytku kosmetycznym.

Mozolnie kompletuję porządne pędzle do makijażu. Chcę z czasem wymienić wszystkie te, z których nie jestem zadowolona albo łysieją. Kiedyś myślałam, że tańsze pędzle mi wystarczą, ale dopiero gdy kupiłam pierwszego MACowego, zrozumiałam na czym polega ich fenomen.


Pędzel 187 Duo Fibre Brush z MAC miałam na swojej liście życzeń od dawna. Miziałam się nim w sklepie, ale we wrocławskiej Magnolii cena wynosiła 215 PLN. Wydawało mi się to grubą przesadą.


Producent sugeruje, że pędzel ten wykorzystuje się do lekkiej aplikacji i do rozprowadzania pudru lub pigmentu na twarzy. Jest wykonany ręcznie z połączenia kozich oraz miękkich syntetycznych włókien. Rączka jest czarna drewniana z wygrawerowanym bezbarwnym napisem "JAPAN" oraz srebrnym napisem M.A.C 187, a włosie jest dwukolorowe: czarno-białe, taki skunks.


Wewnętrzne włosie jest białe i niezwykle miękkie, wręcz jak puch. Natomiast czarne jest krótsze i twarde. Całość prezentuje się niezwykle pięknie i efektownie razem. Już samo patrzenie na ten pędzelek dostarcza wiele radości. Nie wiem czy macie tak jak ja, że każdą nową rzecz najpierw oglądam, dotykam, wącham, a dopiero po chwili jestem w stanie ją użyć. Tak miałam z tym pędzelkiem.


Kupiłam go przez przypadek w norweskim sklepie internetowym za około 150 PLN, więc od razu go kliknęłam. To bardzo dziwne, że w Norwegii zdarzają się tańsze akcesoria kosmetyczne niż w Polsce.


Pędzla 187 używam do nakładania płynnego podkładu Studio fix, bo robi to świetnie. Według mnie dużo lepiej niż jajko BB. Nie wchłania w siebie kosmetyku, tylko równomiernie rozkłada go na twarzy, więc nie tworzy żadnych smug. Obawiałam się, że trudno będzie domyć to bialutkie włosie z podkładu, ale okazało się to bezpodstawne. Próbowałam też nakładać nim róż, ale preferuję bardziej zbity pędzel, taki jak MAC 129. Myślę jednak, że to kwestia przyzwyczajenia i do mocnych róży czy bronzerów również będzie dobry.


Podsumowując:
Jestem nim oczarowana. MAC pędzel 187 Duo Fibre Brush powinien znaleźć się w mojej kosmetyczce dawno temu. Mam nadzieję, że będzie służył bardzo długo i nie zacznie gubić włosków.

20 grudnia 2013

Let the good times roll - popcornowy czyścik z LUSH


Let the good times roll jest moim pierwszym zakupem w LUSH. Jeszcze czasami nie mogę uwierzyć, że mam ten sklep pod nosem ;)


Kosmetyk kupujemy w charakterystycznym dla LUSH czarnym plastikowym opakowaniu, które po uzbieraniu 5 sztuk możemy wymienić na jedną dowolną świeżą maskę. Pojemność to aż 100 g i taka gramatura jest w zupełności wystarczająca, ponieważ na jego zużycie mamy jedynie 3 miesiące. Krótki termin ważności spowodowany jest brakiem konserwantów w składzie:


Maize flour, Glycerine, Talc, Water, Corn oil, Polenta, Fair Trade Organic Cinnamon Powder, Perfume, Gardenia Extract, Popcorn

Po odkręceniu pojemniczka od razu moją uwagę przyciągnął zapach, ponieważ pachnie słodkim popcornem z karmelem. Z takim zapachem w kosmetykach wcześniej się nie spotkałam. Let the good times roll jest w postaci jasnej brązowej pasty z kawałkami prażonych ziaren kukurydzy.


Służy do mycia twarzy. Jak to zrobić pokazywała mi sprzedawczyni w sklepie. Odrywamy kawałek pasty wielkości paznokcia i na wewnętrznej części dłoni delikatnie rozpuszczamy go w ciepłej wodzie.


Taką mieszaniną przemywamy i masujemy twarz. Czuć w niej drobinki zdzierające, ale działające w bardzo łagodny sposób.

Film pomoże zrozumieć jak to faktycznie wygląda:
Po zabiegu zmywamy całość wodą lub płynem micelarnym. Moja skóra twarzy nie dosyć, że pięknie pachnie, to jeszcze staje się miękka w dotyku. Dodatkowo mam wrażenie, że zostałam otulona niewidzialną warstwą, która utrzymuje dobre nawilżenie skóry.


Pasty używam co trzeci dzień, ponieważ mam tłustą skórę i obawiam się drobinek peelingujących, ale wydaje się, że leczy też drobne niedoskonałości.
Cena to 119 NOK (koron norweskich) za 100 g pasty. Mogłaby być więc trochę tańsza i wtedy dostałaby 10/10 punktów :)

18 grudnia 2013

BIODERMA płyn micelarny Hydrabio H2O


Każda z nas ma swój ulubiony sposób na zmywanie makijażu i oczyszczanie twarzy. U mnie królują płyny micelarne, najlepiej takie, które można używać również na oczach. Moje oczy są wrażliwe, łatwo ulegają podrażnieniu i w dodatku korzystam z soczewek jednodniowych. Nie jestem więc łatwym klientem dla firm produkujących płyny micelarne.
Dawno temu w szkole uczono mnie co to są micele i co mają wspólnego z mydłem czy płynem do zmywania podłogi. Wtedy jednak nie myślałam, że znajdą zastosowanie w kosmetykach.


Obecnie sprzedawane płyny micelarne wyglądają jak zwykła woda, ale zawierają w składzie estry kwasów tłuszczowych, które tworzą micele i zamykają w sobie cząsteczki brudu. Później zbieramy je na wacik i skóra zostaje oczyszczona.
Moim faworytem są płyny firmy BIODERMA, różne rodzaje, kupowane w zależności od aktualnych potrzeb mojej skóry. Na zimę preferuję serię Hydrabio H2O, która dobrze nawilża skórę twarzy.


Kosmetyk znajduje się w przezroczystej butelce z niebieską nakrętką. Nie ma żadnego zapachu, jest krystalicznie czysty, ale wstrząsanie powoduje powstawanie lekkiej piany na powierzchni płynu. Butelka ma pojemność 250 ml, ale jest grubawa, więc dobrze się ją trzyma w dłoni. Natomiast otwór jest malutki, przez co precyzyjnie dozuje odpowiednią ilość na płatek kosmetyczny.

Skład:


Płynu łatwo się używa, zwłaszcza do oczu. Po prostu namoczone nim płatki przykładam do powiek, chwilę trzymam i przemywam oczy bez niepotrzebnego tarcia. Następnie czynność powtarzam, aż do czyściutkiego wacika. Dobrze zbiera maskary, cienie i kredki. W przypadku oczyszczania twarzy, najpierw myję ją żelem, a dopiero na koniec przemywam płynem micelarnym. Hydrabio H2O dobrze nawilża i sprawia, że skóra staje się miękka. Teoretycznie przy tłustej skórze lub mieszanej, po użyciu tego płynu micelarnego, nie trzeba nakładać kremu. Jednak ja z przyzwyczajenia lubię kremować twarz na noc.


Kosmetyk kupuję zazwyczaj w aptekach internetowych, płacąc za dwie sztuki około 40 pln. Uważam, że cena jest świetna, jak na takie działanie. Po użyciu tego płynu nigdy nie piekła mnie skóra czy oczy, więc zdecydowanie polecam wrażliwcom, takim jak ja.


Używałyście tego płynu?

11 grudnia 2013

W sklepie LUSH

Kule kąpielowe zapakowane w kształt bałwanów
Kiedy mieszkałam z Polsce, to z zazdrością spoglądałam na kosmetyki LUSH. Chciałam wiedzieć jak pachną, jak działają na skórę i o co tyle szumu wokół nich. Przed przyjazdem do Norwegii nie miałam okazji być w tym sklepie. Teraz zabieram Was w podróż do sklepu LUSH w Bergen poprzez załączone zdjęcia.

Mydła, które kroi się po kawałku
Kostki do masażu i nawilżania skóry
Kule do kąpieli
Pamiętam jak czytałam, oglądałam filmy i chłonęłam jak gąbka zdjęcia tych kosmetyków i marzyłam, by kiedyś dane mi było odwiedzić to magiczne miejsce.

Świąteczne kule do kąpieli
Teraz mieszkam w Norwegii i mam w końcu sklep LUSH pod nosem. Przyciąga zapachem i kolorowymi produktami na półkach. Lubię tam zaglądać, bo ekspedientki są zawsze chętnie coś nowego pokazują i testują na mojej skórze. Moje dłonie zawsze stamtąd wychodzą delikatne i pachnące ;)


Pasty do twarzy
Niektóre kosmetyki po zakupie trzeba trzymać w lodówce, a w sklepie zanurzone są w lodzie. Każdy produkt ma tester, który można wypróbować.

Gotowe zestawy świąteczne
Mam nadzieję, ze choć trochę poczułyście atmosferę tego miejsca i nacieszyłyście oczy kolorami. Mnie marzy się wanna, by móc wrzucać do niej te różnokolorowe kule. Fajnie byłoby dostać takie pudełko z zestawem kosmetyków LUSH pod choinkę.

9 grudnia 2013

Kolacja świąteczna po norwesku, czyli Julebord

Budynek restauracji
W sobotę wieczorem miałam okazję uczestniczyć w Julebord w pięknej restauracji Bellevue, która uchodzi za najlepszą norweską kuchnię tradycyjną. Sponsorem spotkania była firma, w której pracuje mój mąż i miło mi było, że w kolacji dla pracowników mogli uczestniczyć również członkowie ich rodzin. W Polsce mój pracodawca kolacje wigilijne organizował jedynie dla pracowników i nigdy nie mogłam zabrać męża.

W Bergen Julebord zaczynają się od pierwszego weekendu grudnia i trwają do 15 grudnia. Nasza kolacja rozpoczynała się o godzinie 19. W sobotę wieczorem trudno złapać wolną taksówkę, ale jakimś cudem nam się udało i dotarliśmy prawie na czas. Okazało się, że restauracja Bellevue jest na stoku góry, więc z jej okien widać piękną panoramę Bergen. Było też dużo śniegu, co tylko spotęgowało magiczną atmosferę tego miejsca.

Piękne nakrycia stołów
Najpierw udaliśmy się do szatni, gdzie goście zostawiali kalosze, śniegowce i kombinezony. Mężczyźni poprzebierali się w ciemne garnitury, a kobiety w eleganckie czarne sukienki, głównie do kolan (obowiązywał semi-formal). Następnie powitano nas szampanem i wysokich kieliszkach i na stojąco czekaliśmy na zaproszenie do głównej sali. Mąż przedstawił mnie kilku osobom, więc można było zacząć rozmawiać. Firma jest norweska, ale pracownicy z całego świata, więc konwersacje toczyły się po angielsku.

Rysunki na ścianach restauracji
W głównej sali stały stoły okrągłe ośmioosobowe i przystrojone elegancko jak na wesele w Polsce. Na środku stał stroik z pięknymi świeżymi kwiatami pomieszanymi z szyszkami sosnowymi. Bajecznie to wyglądało. Kelnerzy co chwilę podchodzili i uzupełniali kieliszki z wybornym winem i innymi napojami. Można było wybierać pomiędzy kilkoma rodzajami wina i piwa oraz napojami bezalkoholowymi.

Szwedzki stół z przystawkami
Okazało się, że tutaj przyjętym zwyczajem są szwedzkie stoły z jedzeniem. Nasz cały stolik udał się więc po przystawki. Było na bogato! Były tak wszelkie owoce morza: homary, ostrygi, langusty, krewetki oraz małże podane na wiele sposobów.

Świeże ostrygi
Dodatkowo królowały przysmaki z renifera, łosia, bycze policzki, jakieś sałatki, carpaccio i ryby. Na moim talerzu znalazły się głównie produkty z renifera oraz ostrygi, które po prostu chciałam w końcu spróbować i się nie zawiodłam.


Po przystawkach było danie główne, do którego podano na poprawę trawienia mocny norweski alkohol-Akvavit. Na stołach zagościły: Pinnekjøt - żebra baranie gotowane, wędzone i mocno zasolone podawane z purre z brukwi, juleribbe - żebra wieprzowe razem z ponacinaną w kratkę skórą pieczone kilka godzin podawane ze startymi burakami oraz lutefisk - suszony dorsz maczany w ługu i następnie gotowany podany z puree z zielonego groszku, musztardy i skwarkami z wędzonego boczku. Spróbowałam każdego z tych dań, by wiedzieć jak smakują norweskie święta, ponieważ właśnie te dania jadają Norwedzy na kolację wigilijną. Osobiście najmniej smakowało mi pinnekjøt, ponieważ nie lubię bardzo słonych dań. Lutefisk się obawiałam, ale zupełnie niepotrzebnie. Nie umiem jednak opisać smaku tej ryby, ponieważ nie można go do niczego porównać. W każdym razie polecam :)

Lutefisk
Następnie pojawił się na szwedzkim stole różnorodny wybór deserów, w tym ciasta czekoladowe, z owocami, z mleczną pianką, risgrot (pudding ryżowy) z sosem malinowym, świeże owoce i lody. To była najlepsza część dla takiego łasucha jak ja. Spróbowałam każdego smakołyku.

Mój deser
Na sam koniec, około 1 w nocy, podano kawę oraz koniak i zaproszono na tańce. Jednak ja z mężem i naszym kolegą zamówiliśmy taksówkę, która zawiozła nas do domu. Mieliśmy już dość wrażeń jak na ten wieczór.
Sporo osób nie przyszło, mimo, że wcześniej deklarowali chęć udziału w spotkaniu. Podobno niektóre osoby się rozchorowały, a niektóre wystraszyły się śniegu. Niech żałują, bo stracili naprawdę cudowny wieczór w doborowym towarzystwie.

*Część zdjęć pochodzi ze strony reklamowej restauracji