Żelowo-kremowe cienie Maybelline color tattoo 24hr zrobiły furorę na świecie, więc w końcu i ja odważyłam się kupić sobie ten kosmetyk. Nie miałam dotąd niczego w takiej formule, a jedynym kremowym cieniem, jakim jeszcze do niedawna dysponowałam, był Paint Pot MAC Painterly. Liczyłam na to, że Maybelline faktycznie stworzyło produkt, który będzie się trzymał na powiece 24 godziny i to bez bazy.
Cień znajduje się w porządnym szklanym przezroczystym słoiczku z plastikową zakrętka. Wygląda naprawdę bardzo porządnie. Wybrałam odcień 35-On and on Bronze, ponieważ liczyłam na ciepły miedziany odcień brązu. Jednak w rzeczywistości okazał się po prostu ładnym metalicznym złotym brązem. Ma w sobie drobinki, które są widoczne i delikatnie świecą się na powiece, co akurat lubię.i mi się podoba.
Trudno nabiera się ten cień, ponieważ mimo że ma kremową konsystencję, to jest ona mocno zbita. Pędzelkiem nie da się go nałożyć, więc muszę wspomagać się opuszkami palców. Ciepło skóry sprawia, że kosmetyk odrobinę się rozpuszcza. Nie lubię mieć brudnych palców i między innymi dlatego mam dużo pędzli, więc dla mnie taka trudna w obsłudze konsystencja tego cienia to ogromny minus.
W dodatku na moich powiekach, bez bazy, ten cień nie wytrzymuje pół godziny. Po prostu znika, a resztki zostają jedynie w załamaniu. Wygląda to okropnie. Nie poddałam się jednak i znalazłam sposób na ten cień. Najpierw nakładam bazę Lime Crime, na nią MAC Paint Pot i dopiero na sam koniec Maybelline color tattoo. W takim zestawieniu trzyma się dzielnie cały dzień, a jego piękny połyskujący kolor sprawia, że oczy wyglądają promiennie. Na plus zaliczam to, że nie blaknie w ciągu dnia oraz ani razu mnie nie uczulił.
Swatch na przedramieniu:
Tak wygląda na oczach (zdjęcia bez użycia lampy i filtrów):
Podsumowując:
Spodziewałam się zupełnie innego produktu, w innym kolorze i o bardziej puszystej konsystencji. Całe szczęście, że potrafię go okiełzać, ponieważ inaczej wylądowałby w koszu. W każdym razie zaspokoiłam swoją ciekawość zachwalanym produktem Maybelline i nie planuje zakupu kolejnych kolorów z serii color tattoo 24hr.
A Wy co myślicie o tych cieniach?
Strony
▼
26 września 2014
24 września 2014
Dermalogica - dermal clay cleanser
Uważam, ze dobrych produktów myjących twarz nigdy za dużo i z ciekawością sięgam po kolejne. Moja skóra jest tłusta, obecnie jednak mniej się przetłuszcza niż latem. W kosmetykach do oczyszczania szukam przede wszystkim zmycia zanieczyszczeń, braku przesuszania skóry i nie powodowania podrażnień. W związku z tym, że w Norwegii marka Dermalogica jest popularna i dostępna stacjonarnie w różnych miejscach, zaczęłam interesować się jej produktami. Okazało się, że w tych kosmetykach nie znajdę sztucznych zapachów czy barwników syntetycznych. Ceny nie należą do niskich. Ja zaczęłam swoje testy od żelu do mycia twarzy dla cery tłustej i trądzikowej -Dermal clay cleanser.
Sprzedawany jest on w dwóch pojemnościach, ja kupiłam tą mniejszą 250ml. Buteleczka jest plastikowa, pod światło widać ile produktu się w niej znajduje. Standardowo zamykanie jest typu "press", ale mnie wygodniej jest korzystać z pompki, więc je wymieniłam. W tym przypadku sprawdziła się pompka od olejku Lierac.
Skład:
Według opisu na opakowaniu, jest to produkt na bazie glinki kaolinowej i glinki zielonej intensywnie absorbujących sebum, głęboko oczyszczających i matujących skórę. Dodatkowo ekstrakty z mentolu i rukwi wodnej działają sebostatycznie i ściągająco, nadając skórze uczucie świeżości.
Przy pierwszym użyciu tego żelu zaskoczyła mnie jego konsystencja, która wygląda jak biała pasta do zębów w dodatku o silnie mentolowym zapachu. Pod wpływem wody czyścik zmienia się emulsję. Powiem wam szczerze, że myślałam, iż nie dam rady myć tym kosmetykiem twarzy, ponieważ nie jestem fanką miętowych zapachów,a tu ewidentnie ktoś przesadził z jego ilością. Jednak po 3 miesiącach nie czuję już tego mentolu, ponieważ się do niego przyzwyczaiłam i nawet polubiłam.
Dermal clay cleanser używam codziennie, rano i wieczorem tuż po demakijażu. Stanowi dla mnie kolejny etap oczyszczania cery, zaraz po olejku i przetarciu skóry płynem micelarnym. Samodzielnie nie zmyje z twarzy całego podkładu. Niewielką ilość rozpuszczam w wodzie na dłoni i okrężnymi ruchami masuję twarz, by na koniec spłukać. Podobno można ten kosmetyk używać także jako maseczki, ale nie próbowałam, ponieważ mam inne tego typu produkty.
Początkowo myślałam, że oprócz składu i konsystencji, niczym ten kosmetyk się nie wyróżnia. Z czasem jednak zaczęłam go doceniać, ponieważ daje moje skórze komfort, świeżość. W dodatku mam wrażenie, że rozszerzone pory uległy zwężeniu i moja tłusta skóra staje mniej się przetłuszcza. Nie wysuszył także cery, wręcz potrafi ją ukoić, jeśli jest podrażniona.
Cieszę się, że nie zrezygnowałam z niego na początku użytkowania, gdy nie mogłam przeżyć zapachu mięty. Po raz kolejny uświadomiłam sobie też, że kosmetyki potrzebują czasu, czasem nawet kilku miesięcy, by pokazały swoje działanie.
Co jeszcze warto wypróbować z marki Dermalogica?
Sprzedawany jest on w dwóch pojemnościach, ja kupiłam tą mniejszą 250ml. Buteleczka jest plastikowa, pod światło widać ile produktu się w niej znajduje. Standardowo zamykanie jest typu "press", ale mnie wygodniej jest korzystać z pompki, więc je wymieniłam. W tym przypadku sprawdziła się pompka od olejku Lierac.
Skład:
Według opisu na opakowaniu, jest to produkt na bazie glinki kaolinowej i glinki zielonej intensywnie absorbujących sebum, głęboko oczyszczających i matujących skórę. Dodatkowo ekstrakty z mentolu i rukwi wodnej działają sebostatycznie i ściągająco, nadając skórze uczucie świeżości.
Przy pierwszym użyciu tego żelu zaskoczyła mnie jego konsystencja, która wygląda jak biała pasta do zębów w dodatku o silnie mentolowym zapachu. Pod wpływem wody czyścik zmienia się emulsję. Powiem wam szczerze, że myślałam, iż nie dam rady myć tym kosmetykiem twarzy, ponieważ nie jestem fanką miętowych zapachów,a tu ewidentnie ktoś przesadził z jego ilością. Jednak po 3 miesiącach nie czuję już tego mentolu, ponieważ się do niego przyzwyczaiłam i nawet polubiłam.
Dermal clay cleanser używam codziennie, rano i wieczorem tuż po demakijażu. Stanowi dla mnie kolejny etap oczyszczania cery, zaraz po olejku i przetarciu skóry płynem micelarnym. Samodzielnie nie zmyje z twarzy całego podkładu. Niewielką ilość rozpuszczam w wodzie na dłoni i okrężnymi ruchami masuję twarz, by na koniec spłukać. Podobno można ten kosmetyk używać także jako maseczki, ale nie próbowałam, ponieważ mam inne tego typu produkty.
Początkowo myślałam, że oprócz składu i konsystencji, niczym ten kosmetyk się nie wyróżnia. Z czasem jednak zaczęłam go doceniać, ponieważ daje moje skórze komfort, świeżość. W dodatku mam wrażenie, że rozszerzone pory uległy zwężeniu i moja tłusta skóra staje mniej się przetłuszcza. Nie wysuszył także cery, wręcz potrafi ją ukoić, jeśli jest podrażniona.
Cieszę się, że nie zrezygnowałam z niego na początku użytkowania, gdy nie mogłam przeżyć zapachu mięty. Po raz kolejny uświadomiłam sobie też, że kosmetyki potrzebują czasu, czasem nawet kilku miesięcy, by pokazały swoje działanie.
Co jeszcze warto wypróbować z marki Dermalogica?
22 września 2014
Uwaga Hit! Krem pod oczy z avocado Kiehl's
Znalezienie dobrego nawilżającego kremu pod oczy, który dobrze współpracuje z makijażem, to nie lada wyzwanie. Jednym z moich ulubieńców w tej kwestii jest kosmetyk firmy Kiehl's Creamy eye treatment with avocado.
Występuje w dwóch pojemnościach: 14 i 28g. Tą większą spotkałam jedynie na lotniskach na strefie bezcłowej. Jeśli macie możliwość ją kupić, to polecam, bo cena jest dużo bardziej przyjemna dla portfela. W Norwegii produkty Kiehl's kupuję w mojej ulubionej drogerii Kicks.no. W Polsce otworzono niedawno sklep w Warszawie z tą marką, więc pewnie będzie coraz bardziej popularna.
Skład:
Aqua / Water / Eau, Butyrospermum Parkii Butter / Shea Butter, Butylene Glycol, Tridecyl Stearate, Isodecyl Salicylate, Peg-30 Dipolyhydroxystearate, Tridecyl Trimellitate, Persea Gratissima Oil / Avocado Oil, Isocetyl Stearoyl Stearate, Propylene Glycol, Dipentaerythrityl Hexacaprylate/Hexacaprate, Sorbitan Sesquioleate, Magnesium Sulfate, Phenoxyethanol, Hydrogenated Castor Oil, Sodium Pca, Ozokerite, Methylparaben, Tocopheryl Acetate, Isopropyl Palmitate, Disodium Edta, Copper Pca, Butylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Zea Mays Oil / Corn Oil, Beta-Carotene.
W sierpniu skończyłam 30 lat, więc krem jedynie nawilżający jest za słaby dla mnie, więc na noc używam innego, typowo przeciwzmarszczkowego firmy La Roche Posay.
Moim zdanie krem Kiehl's nadaje się dla osób, które potrzebują dobrego nawilżenia pod oczami oraz dla tych, które tak jak ja, latem unikają w używania na dzień kremów z kwasami, obawiając się przebarwień.
Kosmetyk zamknięty jest w plastikowym pojemniku, ma treściwą konsystencję jasnozielonego kremu całkowicie bez zapachu. Mimo że wygląda na bardzo ciężki i toporny, to w zetknięciu ze skórą szybko się rozpuszcza. Ta właściwość sprawia, że szybko się wchłania i nie zostawia tłustej lepkiej warstwy, na której mógłby się rolować korektor pod oczy.
Obecnego słoiczka używam od początku wakacji i niestety widzę już dno, więc lada dzień produkt się skończy. W każdym razie jego wydajność jest przeciętna, ale trzeba też wziąć pod uwagę to, że moja skóra pod oczami chłonie ten krem jak gąbka i potrafię w ciągu dnia nałożyć kolejne warstwy.
Zauważyłam, że jeśli rano mam obrzęki pod oczami, to ten krem sobie z nimi poradzi. Jednak cienie pod oczami to dla niego problem nie do przejścia, ale od tego mam korektory.
Bardzo lubię się z tym kremem, także dlatego, że robi dokładnie to czego od niego oczekuję, czyli nawilża, nie podrażnia (nawet gdy dostanie się do spojówki) i sprawia, że moje oczy wyglądają na wypoczęte. Jeśli będziecie miały okazję, to polecam wziąć próbkę i sprawdzić.
Występuje w dwóch pojemnościach: 14 i 28g. Tą większą spotkałam jedynie na lotniskach na strefie bezcłowej. Jeśli macie możliwość ją kupić, to polecam, bo cena jest dużo bardziej przyjemna dla portfela. W Norwegii produkty Kiehl's kupuję w mojej ulubionej drogerii Kicks.no. W Polsce otworzono niedawno sklep w Warszawie z tą marką, więc pewnie będzie coraz bardziej popularna.
Skład:
Aqua / Water / Eau, Butyrospermum Parkii Butter / Shea Butter, Butylene Glycol, Tridecyl Stearate, Isodecyl Salicylate, Peg-30 Dipolyhydroxystearate, Tridecyl Trimellitate, Persea Gratissima Oil / Avocado Oil, Isocetyl Stearoyl Stearate, Propylene Glycol, Dipentaerythrityl Hexacaprylate/Hexacaprate, Sorbitan Sesquioleate, Magnesium Sulfate, Phenoxyethanol, Hydrogenated Castor Oil, Sodium Pca, Ozokerite, Methylparaben, Tocopheryl Acetate, Isopropyl Palmitate, Disodium Edta, Copper Pca, Butylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Zea Mays Oil / Corn Oil, Beta-Carotene.
W sierpniu skończyłam 30 lat, więc krem jedynie nawilżający jest za słaby dla mnie, więc na noc używam innego, typowo przeciwzmarszczkowego firmy La Roche Posay.
Moim zdanie krem Kiehl's nadaje się dla osób, które potrzebują dobrego nawilżenia pod oczami oraz dla tych, które tak jak ja, latem unikają w używania na dzień kremów z kwasami, obawiając się przebarwień.
Kosmetyk zamknięty jest w plastikowym pojemniku, ma treściwą konsystencję jasnozielonego kremu całkowicie bez zapachu. Mimo że wygląda na bardzo ciężki i toporny, to w zetknięciu ze skórą szybko się rozpuszcza. Ta właściwość sprawia, że szybko się wchłania i nie zostawia tłustej lepkiej warstwy, na której mógłby się rolować korektor pod oczy.
Obecnego słoiczka używam od początku wakacji i niestety widzę już dno, więc lada dzień produkt się skończy. W każdym razie jego wydajność jest przeciętna, ale trzeba też wziąć pod uwagę to, że moja skóra pod oczami chłonie ten krem jak gąbka i potrafię w ciągu dnia nałożyć kolejne warstwy.
Zauważyłam, że jeśli rano mam obrzęki pod oczami, to ten krem sobie z nimi poradzi. Jednak cienie pod oczami to dla niego problem nie do przejścia, ale od tego mam korektory.
Bardzo lubię się z tym kremem, także dlatego, że robi dokładnie to czego od niego oczekuję, czyli nawilża, nie podrażnia (nawet gdy dostanie się do spojówki) i sprawia, że moje oczy wyglądają na wypoczęte. Jeśli będziecie miały okazję, to polecam wziąć próbkę i sprawdzić.
19 września 2014
Przysmaki, potrawy i napoje na greckiej wyspie Korfu
| Kalmary w cieście z domowymi frytkami |
Wiadomo, że Grecja słynie ze swojej kuchni, więc jednym z powodów tegorocznych wakacji na Korfu było oczywiście jedzenie. Miałam wprawdzie okazję odwiedzić kiedyś Kretę i posmakować tamtejszej kuchni, ale przecież każda grecka wyspa ma swoje własne smaki i specyficzne potrawy, również sposób podania czy przyprawienia może się różnić w zależności od kucharza. Próbowałam uwiecznić większość z dań, ale nie zawsze miałam ze sobą aparat, więc część zdjęć została wykonana telefonem przy wieczornym oświetleniu, stąd ich gorsza jakość. Mam jednak nadzieję, że ten wpis sprawi, iż nie zapomnę nazw i smaków poszczególnych potraw i przed kolejną grecką podróżą uda mi się je sobie przypomnieć poprzez ten post.
- Sałatka grecka, która pewnie jest serwowana w każdym greckim miejscu. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się na nią nie skusiła. Feta w takim daniu nie przypomina tych znanych mi ze sklepów w Polsce czy Norwegii. Grecy nie dodają do niej sałaty, warzywa nie są zbyt drobno i ładnie pokrojone, oliwki mają pestki, a ser zawsze podany jest w formie plastra. Jeśli będziecie mieli okazję, to polecam, bo ja ją po prostu uwielbiam:
![]() |
| Sałatka z fetą |
- Butter beans baked in tomato sauce. Gotowana fasola z sosem pomidorowym i mocnym aromatem kopru, podana w formie przystawki:
- Pieczony bakłażan z fetą, cebulą i pomidorami. Proste i pyszne danie, które mam nadzieję odtworzyć w domu. Nie zrobiłam zdjęcia, ale wyglądało podobnie do ratatouille.
- Grillowany dzwonek z miecznika. Ta ryba ma niesamowicie białe mięso, które jest bardzo delikatne. Kocham ryby i w takiej formie mogłabym jeść kilka razy w tygodniu:
- Sofrito - specjalność Korfu. Kawałki wołowiny gotowane powoli w occie z czosnkiem i pietruszką podawane z ryżem lub frytkami:
- Pastitsada - kawałki cielęciny uduszone z cebulą i pomidorami, tradycyjnie podawane są z makaronem i parmezanem:
- Feta saganaki, czyli smażony ser. Zawsze unikałam takiego dania, bo wydawało mi się, że jest strasznie kaloryczne i niczym mnie nie zaskoczy. Tym razem się skusiłam, ale nie było to nic specjalnego, zwłaszcza na tle pozostałych potraw:
- Smażone na chrupko placki z cukinii i fety, przyprawione liśćmi szałwi. Z taką przyprawą jadłam cukinię pierwszy raz, ale ogromnie mi smakowała. Dodatek szałwii sprawił, że słodkie warzywo zrobiło się lekko gorzkawe i ziołowe. Polecam!
- Smażone kalmary. To akurat nie jest tradycyjne greckie danie, ale uwielbiam kalmary we wszelkich postaciach, więc zamawiam je zawsze na co najmniej jedną kolację. Taka moja słabość, a mąż o tym wie i zawsze wypatruje je dla mnie w menu. Cóż, jeśli są, to rzadko biorę coś innego:
-Kleftiko – mięso baranie pieczone z warzywami lub pieczarkami. Mięso było w porządku, ale ryż z kukurydzą jako surówka do obiadu stanowił ciekawe doświadczenie:
- Na Korfu popularne jest piwo i napoje imbirowe. Mają ciekawy, orzeźwiający smak i pewnie niewielu osobom posmakują. Mnie tak bardzo zasmakowały, że jeśli nie znajdę w Norwegii podobnego napoju, będę musiała nauczyć się sama go przyrządzać:
- Oczywiście wyspa Korfu posiada własną warzelnię piwa - Corfu Real Ale Beer. Można je kupić w wielu sklepach lub restauracjach. Jest to typowe ciemne piwo, które mężowi smakowało. Ja wybierałam raczej kolorowe drinki z palemką:
Ciekawa jestem czy byłyście w Grecji i polecicie mi jeszcze jakieś inne potrawy, które w przyszłości powinnam spróbować.
17 września 2014
Wakacyjne denko - 2014
Wakacje minęły, a wraz z nimi kilka kosmetyków sięgnęło dna:
1. Kicks, peeling do ciała Clean Laundry - Delikatny kosmetyk w formie żelu o ciekawym zapachu, który utrzymywał się długo na skórze. Jego drobinki są malutkie, ale scrub świetnie sobie radził z przesuszoną skórą po urlopie. Produkty tej marki są dostępne jedynie w skandynawskiej sieci sklepów Kicks. Z chęcią kupię ponownie, tym bardziej, że nie kosztował dużo i spełniał swoją rolę.
2. Delia, zmywacz do paznokci. Początkowo zmywał lakier bez problemu, ale z czasem coś się z nim stało i męczyłam się z nim okrutnie. Nie planuję ponownego zakupu.
3. Organique, cukrowy peeling o zapachu żurawiny. Wyczyściłam do samego dna i z przyjemnością ponownie po niego sięgnę. Recenzja.
4. Kicks, suchy szampon dla brunetek. Nie polubiłam się z nim, ponieważ sklejał włosy i brudził ręce.
5. Garnier, krem od rąk, intensywna pielęgnacja bardzo suchej skóry. Kolejne zużyte opakowanie tego kosmetyku. Moje dłonie go lubią, ponieważ dobrze nawilża, pielęgnuje i szybko się wchłania.
6. Garnier, antyperspirant, Mineral Invisible. Szybko się skończył i całe szczęście, ponieważ strasznie brudził ubrania, których później nie mogłam doprać. Działanie przeciw poceniu miał jednak w porządku.
7. Cleanic, chusteczki do demakijażu. Spełniały swoją rolę, ale nie radziły sobie z makijażem wodoodpornym oczu. Kupowałam je kiedyś w Polsce, ale odkąd mam dostęp do dużo lepszych chusteczek marki Ole Henriksen, nie zamierzam do nich wracać.
8. Marc Jacobs, balsam do ciała o zapachu Honey. Używałam go jedynie rano, wtedy gdy się śpieszyłam i potrzebowałam produktu, który szybko się wchłonie. Nie tylko dobrze nawilżał, ale także przepięknie pachniał. Mam ogromną ochotę na perfumy o tym zapachu.
9. Ziaja, oliwkowy płyn do higieny intymnej. Uwielbiam tą zieloną serię i zawsze przywożę te kosmetyki z Polski. Oczywiście w użyciu już kolejne opakowanie.
10. Define, nawilżająca odżywka do włosów. Dla mnie jednak była zbyt ciężka i sprawiała, że włosy szybciej się przetłuszczały.
11. Clarins, eksprespowy płyn do demakijażu. Działał błyskawicznie i chętnie ponownie go kupię. Recenzja.
12. Dior, podkład Forever w odcieniu 010. Wciąż mam do niego mieszane uczucia, ponieważ bywały dni, że nie chciał współpracować i źle wyglądał na skórze. Odcień 010 jest idealny dla mnie na zimę, jasny i delikatnie różowy, więc jak nie znajdę na zimę nic lepszego, to do niego wrócę. Recenzja.
13. Sue Devitt, rozświetlający primer pod oczy. Podobało mi się jego działanie oraz forma opakowania, która była świetna do torebki.
14. Zuri by Sleek, Chapter five radiance boosting anti shine face moisturizer. Krem, który miał za zadanie nawilżać oraz przeciwdziałać świeceniu na tłustej skórze. Hmm...Nie zauważyłam, by cokolwiek zrobił na mojej skórze. Był zbyt ciężki i trudno się wchłaniał. Nie polecam i sama nie planuję ponownego spotkania.
15. Mizon, maseczka wulkaniczna do twarzy. Żałuję, że wylądowała już w denku. Recenzja.
16. Inglot, lakier do paznokci 971. Lubiłam jego delikatny pastelowy odcień, więc zużyłam prawie do samego dna.
17. L'oreal, lakier do paznokci 831. Początkowo podobał mi się kolor, ale jednak jego matowe wykończenie nie jest dla mnie. Recenzja.
18. UltraFlesh, tusz do rzęs, który dostałam jako gratis o zamówienia na Truskawce. To nie maskara, tylko masakra. Szczoteczka jest w porządku, ale sam tusz nie zastyga, tylko rozmazuje się pod oczami i na powiekach. Nie dało się go używać.
19. Skin79, The Oriental, krem pod oczy. Wspaniały koreański produkt, który jest jednym z lepszych kremów pod oczy pod makijaż. Recenzja.
20. Lierac, olejek do demakijażu twarzy i oczy. Recenzja.
21. Elizabeth Arden, Eight Hour® Cream Lip Protectant Stick Sunscreen SPF 15, pomadka ochronna. Miałam ją ze sobą na wakacjach na Korfu i cieszę się, że akurat na nią postawiłam. Uwielbiam za wszystko i mam już kupiony kolejny egzemplarz. Po prostu kocham za wszystko!
22. Blinc, eyeliner w pisaku. Skończył się niespodziewanie w trakcie rysowania kresek. Nigdy nie miałam tak prostego w obsłudze eyelinera. Recenzja.
23. Próbki i miniaturki:
Kiehl's rozkochał mnie w sobie kiedyś kremem pod oczy i serum na noc - tak zaczęła się nasza przygoda. Próbki sprawiły, że z chęcią sięgnę po kolejne kosmetyki tej marki.
Balmain Extatic - jak te perfumy pięknie pachną! Pewnie skuszę się na pełny flakonik.
Dzięki solidnym miniaturkom serum Advanced Night Repair II Estee Lauder zrozumiałam na czym polega ich fenomen i z chęcią kupię pełnowymiarowe opakowanie.
Pozostałe próbki nie sprawdziły się u mnie albo po prostu nie pasują do mnie, więc nie planuję ich zakupu.
1. Kicks, peeling do ciała Clean Laundry - Delikatny kosmetyk w formie żelu o ciekawym zapachu, który utrzymywał się długo na skórze. Jego drobinki są malutkie, ale scrub świetnie sobie radził z przesuszoną skórą po urlopie. Produkty tej marki są dostępne jedynie w skandynawskiej sieci sklepów Kicks. Z chęcią kupię ponownie, tym bardziej, że nie kosztował dużo i spełniał swoją rolę.
2. Delia, zmywacz do paznokci. Początkowo zmywał lakier bez problemu, ale z czasem coś się z nim stało i męczyłam się z nim okrutnie. Nie planuję ponownego zakupu.
3. Organique, cukrowy peeling o zapachu żurawiny. Wyczyściłam do samego dna i z przyjemnością ponownie po niego sięgnę. Recenzja.
4. Kicks, suchy szampon dla brunetek. Nie polubiłam się z nim, ponieważ sklejał włosy i brudził ręce.
5. Garnier, krem od rąk, intensywna pielęgnacja bardzo suchej skóry. Kolejne zużyte opakowanie tego kosmetyku. Moje dłonie go lubią, ponieważ dobrze nawilża, pielęgnuje i szybko się wchłania.
6. Garnier, antyperspirant, Mineral Invisible. Szybko się skończył i całe szczęście, ponieważ strasznie brudził ubrania, których później nie mogłam doprać. Działanie przeciw poceniu miał jednak w porządku.
7. Cleanic, chusteczki do demakijażu. Spełniały swoją rolę, ale nie radziły sobie z makijażem wodoodpornym oczu. Kupowałam je kiedyś w Polsce, ale odkąd mam dostęp do dużo lepszych chusteczek marki Ole Henriksen, nie zamierzam do nich wracać.
8. Marc Jacobs, balsam do ciała o zapachu Honey. Używałam go jedynie rano, wtedy gdy się śpieszyłam i potrzebowałam produktu, który szybko się wchłonie. Nie tylko dobrze nawilżał, ale także przepięknie pachniał. Mam ogromną ochotę na perfumy o tym zapachu.
9. Ziaja, oliwkowy płyn do higieny intymnej. Uwielbiam tą zieloną serię i zawsze przywożę te kosmetyki z Polski. Oczywiście w użyciu już kolejne opakowanie.
10. Define, nawilżająca odżywka do włosów. Dla mnie jednak była zbyt ciężka i sprawiała, że włosy szybciej się przetłuszczały.
11. Clarins, eksprespowy płyn do demakijażu. Działał błyskawicznie i chętnie ponownie go kupię. Recenzja.
12. Dior, podkład Forever w odcieniu 010. Wciąż mam do niego mieszane uczucia, ponieważ bywały dni, że nie chciał współpracować i źle wyglądał na skórze. Odcień 010 jest idealny dla mnie na zimę, jasny i delikatnie różowy, więc jak nie znajdę na zimę nic lepszego, to do niego wrócę. Recenzja.
13. Sue Devitt, rozświetlający primer pod oczy. Podobało mi się jego działanie oraz forma opakowania, która była świetna do torebki.
14. Zuri by Sleek, Chapter five radiance boosting anti shine face moisturizer. Krem, który miał za zadanie nawilżać oraz przeciwdziałać świeceniu na tłustej skórze. Hmm...Nie zauważyłam, by cokolwiek zrobił na mojej skórze. Był zbyt ciężki i trudno się wchłaniał. Nie polecam i sama nie planuję ponownego spotkania.
15. Mizon, maseczka wulkaniczna do twarzy. Żałuję, że wylądowała już w denku. Recenzja.
16. Inglot, lakier do paznokci 971. Lubiłam jego delikatny pastelowy odcień, więc zużyłam prawie do samego dna.
17. L'oreal, lakier do paznokci 831. Początkowo podobał mi się kolor, ale jednak jego matowe wykończenie nie jest dla mnie. Recenzja.
18. UltraFlesh, tusz do rzęs, który dostałam jako gratis o zamówienia na Truskawce. To nie maskara, tylko masakra. Szczoteczka jest w porządku, ale sam tusz nie zastyga, tylko rozmazuje się pod oczami i na powiekach. Nie dało się go używać.
19. Skin79, The Oriental, krem pod oczy. Wspaniały koreański produkt, który jest jednym z lepszych kremów pod oczy pod makijaż. Recenzja.
20. Lierac, olejek do demakijażu twarzy i oczy. Recenzja.
21. Elizabeth Arden, Eight Hour® Cream Lip Protectant Stick Sunscreen SPF 15, pomadka ochronna. Miałam ją ze sobą na wakacjach na Korfu i cieszę się, że akurat na nią postawiłam. Uwielbiam za wszystko i mam już kupiony kolejny egzemplarz. Po prostu kocham za wszystko!
22. Blinc, eyeliner w pisaku. Skończył się niespodziewanie w trakcie rysowania kresek. Nigdy nie miałam tak prostego w obsłudze eyelinera. Recenzja.
23. Próbki i miniaturki:
Kiehl's rozkochał mnie w sobie kiedyś kremem pod oczy i serum na noc - tak zaczęła się nasza przygoda. Próbki sprawiły, że z chęcią sięgnę po kolejne kosmetyki tej marki.
Balmain Extatic - jak te perfumy pięknie pachną! Pewnie skuszę się na pełny flakonik.
Dzięki solidnym miniaturkom serum Advanced Night Repair II Estee Lauder zrozumiałam na czym polega ich fenomen i z chęcią kupię pełnowymiarowe opakowanie.
Pozostałe próbki nie sprawdziły się u mnie albo po prostu nie pasują do mnie, więc nie planuję ich zakupu.























