Strony

19 października 2014

MAC - olejek do demakijażu twarzy i oczu//Cleanse Off Oil

Po przygodzie z olejkiem do demakijażu firmy Lierac, zdecydowałam się kupić Cleanse Off Oil firmy MAC. Skusiła mnie oczywiście promocja, łatwy dostęp (w Bergen jest stacjonarny sklep MAC), informacja, że nadaje się do zmywania makijażu oczu i jest odpowiedni dla każdej cery. Nie mam dużych wymagań co do olejku: ma nie podrażniać oczu, zmywać z nich makijaż i przyjemnie pachnieć (lub być bezzapachowy). Standardowa cena kosmetyku w Polsce to 115 zł za 150 ml, w Norwegii 220 kr.
Olejek ma niezwykłe opakowanie. Uwielbiam dbałość o detale, a w tym przypadku taki tłoczony w logo MAC kartonik ogromnie mi się podoba. Czuję, że kupuję luksusowy produkt. Buteleczka jest w porządku, ale na pompkę trzeba znaleźć swój sposób, ponieważ olejek jest bardzo rzadki i łatwo potrafi wystrzelić poza dłoń.
Cleanse Off Oil nie zawiera olejów mineralnych, a jego bazą jest oliwa z oliwek, olej z wiesiołka oraz olej jojoba. Pełny skład:
Używam go codziennie wieczorem w prosty sposób, który okazał się dla mnie najskuteczniejszy. Olejek stanowi pierwszy krok w mojej wieczornej pielęgnacji. Wylewam dwie pompki na dłoń, rozcieram i delikatnie przykładam do oczu. Następnie chwilę je tak trzymam i okrężnymi ruchami czyszczę powieki oraz rzęsy z makijażu. Gdy widzę, że oczy są czyste, rozcieram olejek dalej na całą twarz. Masuję około pół minuty i moczę wodą. Olejek w kontakcie z wodą, zmienia się w białą emulsję, którą spłukuję. W roli oczyszczającej MACowy produkt spisuje się dobrze. Rozpuszcza wodoodporne kredki na powiekach, z każdym moim kosmetykiem daje sobie radę. Oczu nie podrażnia, nie powoduje szczypania, zaczerwienienia. Ma tylko jedną ogromną wadę: zawsze powoduje zamglenie spojrzenia, które potrafi trwać nawet 10 minut!
Czy produkt spełnia moje wymagania?

Gdyby nie zamglenie, to byłby to idealny produkt do demakijażu oczu. Tak szybko i porządnie zmywa makijaż, że nie muszę nic trzeć. Początkowo dla pewności dodatkowo przecierałam oczy płynem micelarnym, ale okazało się, że jest to zbędna czynność. Płatek kosmetyczny zawsze był czysty. Zapach ma delikatny, prawie niewyczuwalny.

Mój olejek pewnie wystarczy mi jeszcze na kilkanaście użyć, ale już zastanawiam się czy kupować inny olejek czy może jednak wrócić do miceli albo dwufazowych kosmetyków.

15 października 2014

Masło do ciała dla skóry zmęczonej i pozbawionej energii od Organique

W skład serii Energizing Organique wchodzą 4 produkty: masło, maska do włosów, galaretka pod prysznic i szampon do włosów. Producent poleca je w szczególności dla osób ceniących aktywność, świeżość oraz dbających o zgrabną sylwetkę. Zawarta w nich guarana dodaje witalności zmęczonej skórze i włosom, zapewniając im nawilżenie, dotlenienie oraz promienny, zdrowy wygląd. Bogaty w kofeinę owoc guarany pobudza ciało i zmysły, usprawnia mikrokrążenie, ujędrnia skórę i stymuluje spalanie tkanki tłuszczowej. Mimo, że preferuję lekkie balsamy i mleczka, to opis producenta sprawił, że zapragnęłam takiego właśnie masła do ciała. Nie było łatwo je zdobyć, ale pomogła mi w tym koleżanka, która je przywiozła do Norwegii.
Kupowałam produkt tak naprawdę w ciemno, ale nie bałam się zapachu, ponieważ we wszystkich używanych przeze mnie kosmetykach Organique zawsze mi się on podobał i na szczęście w tym przypadku jest tak samo. Masło pachnie intensywnie czymś orzeźwiającym i jednocześnie słodkim (może tak właśnie pachnie gurana?). Ma konsystencję gęstego białego kremu. Taka porcja, jak na powyższym zdjęciu, starczała na posmarowanie rąk i nóg. Większa ilość spowodowałaby uczucie lepkości, którego nie znoszę.

Skład:
Składniki aktywne to masło shea, masło kakaowe, ekstrakt z alg laminaria hyperborea, guarana i ekstrakt z bluszczu.
Kosmetyk zużywałam powoli od początku wakacji i w tym momencie wylądowało już w denku. Stosowałam go jedynie wieczorami, tuż po prysznicu. Masło potrzebowało dłuższej chwili na wchłonięcie, dlatego nie polecam używać go rano, kiedy czas jest na wagę złota. Zauważyłam, że moje nogi i ramiona są lepiej nawilżone, miękkie w dotyku. Nie zanotowałam jednak zmian w postaci złagodzenia cellulitu. Może gdybym wspomagała działanie masła dietą i odpowiednimi ćwiczeniami, to byłyby lepsze efekty? Nie można oczekiwać, że kosmetyk odwali za mnie całą robotę.

Jeśli więc szukacie dobrej dawki nawilżenia, to jest to produkt dla was. Tym bardziej, że wysoką cenę (40 pln) rekompensuje dobra wydajność. Sama z chęcią sięgnę po kolejne masła od Organique.

12 października 2014

Korfu - wakacje 2014

Wcześniej mogliście przeczytać na blogu o przysmakach Korfu oraz podróżowaniu na skuterze. Wciąż jednak mam wrażenie, że to wciąż za mało. Dlatego teraz, gdy nadeszła jesień, zapragnęłam wrócić na Korfu. Jednak obecnie jest to możliwe jedynie w postaci zdjęć.

Wyspa jest mała i moim zdaniem tydzień jest wystarczający, by się nią nacieszyć. Na Korfu przyleciałam bezpośrednio z Bergen (Norwegia) liniami Norwegian. Wylatywałam w deszczu i burzy, więc obawiałam się lotu. Podróż była jednak cudowna, ponieważ samolot był wypełniony jedynie w połowie. Taki sytuacja sprawiła, że pasażerowie rozsiedli się na wolnych miejscach i niektórzy, tak jak ja, spali na leżąco na trzech siedzeniach. Prawie pierwsza klasa ;)
Corfu Palma Boutique
Hotel na cały pobyt został zarezerwowany przez booking.com. Był to Corfu Palma Boutique w miejscowości Dassia. Zdecydowałam się z mężem na opcję ze śniadaniem i to była bardzo dobra decyzja. Można też było wykupić obiady w hotelowej restauracji, na co skusiłam się jeden raz i nie polecam. W innych lokalach posiłki było dużo lepsze, o czym możecie przeczytać w poprzednim wpisie. Sam hotel jednak był w porządku, wszystko odnowione, czyste i codziennie sprzątane.
Widok z drogi wewnątrz wyspy

Widok na jedną z plaż - Kassiopi
Miejscowość Dassia jest mała z kilkoma sklepami i restauracjami, ale położona jest nad samym morzem. Z hotelu można pieszo dotrzeć na plażę, która jest żwirowa. Woda była czysta i przezroczysta, ale uboga w życie podwodne, więc osoby uprawiające snorkeling mogą się tutaj nudzić. Nawet ja nurkując miałam wrażenie, że pode mną jest jedynie piaszczysta pustynia.
Amatorzy zwiedzenia okolicznych plaż mogą skorzystać z całodniowego rejsu w godzinach 10:30-17:30. Mnie widok zatłoczonej łodzi skutecznie zniechęcił. Myślę, że lepiej już wynająć małą motorówkę, na którą nie trzeba mieć pozwoleń i samemu pozwiedzać. Oczywiście jeśli lubicie sporty wodne, to na plaży w Dassia znajdował się cały kompleks z różnymi ciekawymi rozrywkami, na przykład takimi:
Mając do dyspozycji skuter, można było odwiedzić kilka interesujących miejsc. Jednym z nich była stolica wyspy Kerkira. To tutaj znajduje się międzynarodowy port morski, z którego można dostać się na przykład do Albanii czy Grecji lądowej. W mieście jest stare miasto z kamieniczkami, kościołami i zabytkowymi budynkami. Widać jednak, że są one zaniedbane i rozlatujące się (oczywiście nie wszystkie). Warto spojrzeć także w stronę Fortecy, która kiedyś pełniła rolę obronną.
Forteca, pomnik w Kerkirze i widok na góry Albanii
Jedna z moich wypraw sięgnęła aż na samą północ do miejscowości Sidari, w której są niesamowite klify i kanał miłości Canal d'Amour. To było magiczne miejsce z ciekawie uformowanymi przez wodę skałami. Były tam ścieżki, po których można chodzić kilka godzin i rozkoszować się widokami błękitnej wody. Natomiast z kanałem miłości związana jest legenda. Panna, która przepłynie kanał wpław, szybko znajdzie męża. Nie wyglądało to na banalne zadanie.
Canal d'Amour, widok na morze i plaża w Sidari

Po zwiedzeniu północnego krańca zawitałam na zachodnie wybrzeże. Tutaj obowiązkowym przystankiem jest piękna plaża Paleokastritsa. Po tej stronie wyspy nie dosyć, że mocno wiało, to woda była lodowata i do tej pory nie mogę uwierzyć, że w Grecji morze bywa tak zimne. Jeśli więc planujecie pobyt na Korfu, polecam cieplejsze plaże wschodnie.
Paleokastritsa
Z Paleokastritsy pojechałam dalej wybrzeżem do Glyfady, gdzie jest kolejna piaszczysta plaża, dobrze zagospodarowana. To tutaj jadłam bardzo dobry lunch w postaci kalmarów z cudownym widokiem z tarasu.
W ostatni dzień posiadania skutera wybrałam się do miejsca, które poleciła mi koleżanka Greczynka (poznana w Norwegii), na piaszczystą wydmową plażę Chalikounas. Znajduje się ona w południowo-zachodniej części Korfu. Jest o tyle niezwykła, że znajduje się pomiędzy jeziorem Korission i morzem.
Jezioro Korission

Plaża Chalikounas

8 października 2014

Kiehl's - kultowe serum regenerujące//Midnight Recovery Concentrate

Marka Kiehl's kojarzy mi się głównie z kultowym serum Midnight Recovery. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym go nie wypróbowała na swojej skórze. W dodatku producent obiecuje, że już po pierwszej nocy zauważę zmianę, a z czasem będzie tylko lepiej. Po 7 dobach skóra będzie wyraźnie gładsza a jej struktura będzie bardziej jednolita. Po 28 nocach drobne linie i zmarszczki wyraźnie się zmniejszą. Skóra stanie się zauważalnie gładsza, miękka z ogromną poprawą w strukturze i jędrności. Brzmi jak bajka, prawda?

Jestem wymagająca w przypadku serum, dlatego że jako posiadaczka tłustej skóry nie lubię się z niektórymi ciężkimi formułami. Midnight Recovery Concentrate jest na szczęście bardzo lekkim olejkiem, więc jeśli wasza skóra, tak jak moja, nie lubi treściwych kremów i serum, to ten produkt jest dla was. 
Serum zapakowane jest w szklaną ciężką granatową butelkę z zakraplaczem. Wystarczy użyć dwie krople, by pokryć całą twarz i dekolt. Kosmetyk pachnie bardzo przyjemnie, suszonymi ziołami, kojarzy się z luksusowymi olejkami do relaksacji i masażu. Używam go od kilku miesięcy na zmianę z innymi produktami na noc, tuż po umyciu twarzy. Nie czuję potrzeby nakładania na niego dodatkowo kremu, jednak jeśli macie skórę odwodnioną, to samo serum będzie dla was niewystarczające.

W składzie znajduje się 99,8% składników pochodzenia naturalnego:
Może wiele z was myśli tak jak kiedyś ja, że tłusta skóra nie lubi olejków. Jednak okazało się, że moja lubi, ale za to nie znosi być przesuszona od typowych produktów do skóry tłustej. Najważniejsza sprawa to prawidłowe nawilżenie skóry.

Produkt Kiehl's sprawił, że moja skóra wygląda dużo piękniej, jest odżywiona, jednolita i szybciej się regeneruje. Normalnie czary (może to eliksir czarownicy?).

Chcę jednak zwrócić uwagę, że te pozytywne zmiany stały się jednak u mnie zauważalne dopiero po dwóch tygodniach, a nie tak jak obiecywał producent od razu. Serum kupiłam na lotnisku w Kopenhadze za około 260 nok (~130zł) i od początku wakacji zużywam dopiero 1/3 buteleczki, więc wydajność ma niesamowitą.

5 października 2014

Maseczka do skóry tłustej - GlamGlow Supermud

Kiedyś nie lubiłam używać maseczek, sięgałam jedynie po te jednorazowe w saszetkach, najczęściej w formie gotowych glinek. Jednak z czasem odkryłam, że pielęgnacja mojej skóry nie jest kompletna bez cotygodniowej maseczki. W ten sposób zaczęłam testować coraz to inne produkty i zrozumiałam, że moja skóra zmienną jest, więc czasem potrzebuje glinki z kwasami, a czasem porządnego nawilżenia. Tym samym jednymi z moich ulubionych maseczek do twarzy są produkty GlamGlow. Wśród nich moja skóra najbardziej polubiła wersję Supermud, czyli tą w białym opakowaniu. W jej składzie znajduje się 6 różnych kwasów AHA i BHA, więc wszystkie które są ważne dla takiej skóry jak moja. Jestem po trzydziestce (więc pojawiają się pierwsze zmarszczki), skórę mam tłustą (rozszerzone pory), co jakiś czas w okolicy żuchwy wyskakują mi różne niespodzianki.
Skład:
Aqua (Water), Kaolin, Magnesium Aluminum Silicate, Sodium Hydroxide, Eucalyptus Globulus Leaf, Mandelic Acid, Charcoal CI 77266, Parfum [Limonene, Linalool, Benzyl Benzoate], Glycolic Acid, Azelaic Acid, Lactic Acid, Pyruvic Acid, Salicylic Acid, Xanthan Gum, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Maltodextrin, Iron Oxides CI 77491, Mentha Piperita Oil, Butylene Glycol, Glycyrrhiza Glabra Root Extract, Glycerin, Chamoilla Recutita Flower Extract, Calendula Officinalis Flower Extract, Cucumis Sativus Fruit Extract, Hendera Helix Extract, Symphytum Officinale Leaf Extract, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Caprylyl Glycol, Hexylene Glycol, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone.

Maseczka GlamGlow Supermud zapakowana jest w wielki biały kartonik wewnątrz którego znajduje się malutki srebrny słoik o pojemności jedynie 34g. Według producenta jego zawartość powinna wystarczyć na 17 użyć na całą twarz lub nawet na 1000 przy użyciu punktowym. Po otwarciu opakowania maseczka będzie aktywna przez 9 miesięcy. Nie wiem czy faktycznie tak jest, ponieważ moje opakowania znikają zawsze dużo szybciej (ostatnie po 1,5 miesiąca).
Stosowałam maseczkę raz w tygodniu, czasami dodatkowo punktowo na wypryski lub przebarwienia. Jej  konsystencja jest specyficzna, ponieważ wygląda jak błoto z liśćmi. Ma ziołowy zapach, który ja bardzo lubię i od razu kojarzy mi się z przyjemnym zabiegiem. Po nałożeniu cienką warstwą na twarz Glamglow wysycha i zastyga w niecałą minutę. Tak umieszczoną maseczkę trzymam na twarzy około 25 minut. W tym czasie nie odczuwam nic, żadnego pieczenia czy szczypania. Następnie zmywam ją okrężnymi ruchami z twarzy przy pomocy ciepłej wody i już przy myciu czuję jak skóra zmieniła się w dotyku. Krosty od razu nie znikają, ale widać, że w przeciągu doby wyraźnie się zmniejszają. Cała twarz wygląda na jaśniejszą i zdrowszą.
Oczywiście zamierzam ja kupić kolejny raz, tylko czekam, jak zawsze, na dobrą okazję cenową, która w Norwegii pewnie pojawi się koło Bożego Narodzenia.

Lubicie te maseczki? Majcie wśród nich swoją ulubioną?

3 października 2014

Organique, Bloom Essence, Cukrowy peeling do ciała

Moja przygoda z Organique zaczęła się stosunkowo niedawno i żałuję, że dopiero teraz mieszkając w Norwegii zaczęłam ją doceniać. Nie ciągnie mnie do produktów do twarzy czy do włosów, ale wszystko co mają w ofercie do ciała chciałbym wypróbować. Tym samym jeśli mam możliwość, to proszę gości z Polski o przywiezienie kilku ich produktów. Teraz firma otworzyła swój sklep internetowy, więc będę pewnie ich stałym klientem.

Jednymi z kosmetyków Organique, które mnie jeszcze nigdy nie zawiodły, są ich peelingi do ciała, obojętnie czy solne czy cukrowe. Tym razem padło na niesamowicie kwiatowy peeling z serii Bloom Essence. Przez to, że opakowanie nie jest szczelnie zabezpieczone, zapach tego scrubu czuć w całym pomieszczeniu. Na szczęście jest ładny, więc może służyć jako odświeżacz do łazienki.
Jest to peeling cukrowy, więc w jego konsystencji widoczne są kryształy cukru, które rozpuszczają się w kontakcie z wodą. Dzięki czemu srub mogą używać osoby, które unikają intensywnego zdzierania. Według producenta kosmetyk jest doskonałą propozycją dla osób z wrażliwą skórą. Zawiera w sobie olej sojowy, masło shea, wyciągi z lilii wodnej, wiśni japońskiej i babki lancetowatej.

Skład:
Skład: Sucrose, Glycine Soja Oil, Ethylhexyl Cocoate, Cetearyl Alcohol, Beeswax, Glycerin, Prunus Serrulata Flower Extract, Sodium Palmitoyl Proline, Nymphaea Alba Flower Extract, Aqua, Plantago Lanceolata Leaf Extract, Butyrospermum Parkii Butter, Parfum.
Mój egzemplarz używam oszczędnie, ponieważ według mnie za szybko ubywa z pojemnika. Jedyną rzeczą jaką w nim nie lubię, to opakowanie. Z jednej strony fajnie, że jest plastikowe, bo dzięki temu lżejsze i łatwiejsze w transporcie samolotem, ale jednocześnie strasznie nieporęczne. Jest to po prostu szeroki, niski słoik, który trudno odkręcić. Zdecydowanie wolę węższe i trochę wyższe opakowania. Jednak jak już dostanę się do środka słoiczka, zanurzę w nim swoją dłoń i zacznę masaż ciała, to nie mam ochoty wychodzić spod prysznica. Mogłabym masować ciało dobrą godzinę przy użyciu tego peelingu. Moja skóra go kocha, jest po nim gładka, nawilżona i pachnąca kwiatkami. Po jego zastosowaniu nie odczuwam już potrzeby używania dodatkowo balsamu. Jestem nim zachwycona i z chęcią kupię kolejne zapachy i wypróbuję nowe serie do ciała z Organique. Lubicie tą wersję?
Pojemność: 200ml cena: około 60 pln

1 października 2014

Pomadka YSL Rouge Volupté #1 Nude Beige

Przeglądając ostatnio moje kosmetyczne skarby, zaczęłam się zastanawiać na tym, ile produktów znalazło się wśród nich dlatego, że zobaczyłam je na czyimś blogu lub filmie. Na przykład pomadki YSL pojawiły się u mnie po obejrzeniu filmu Chloe Morello, na którym pokazywała swoją kolekcję. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że wcale nie żałuję, iż są ze mną. Z serii Rouge Volupte mam jednak tylko jeden kolor - odcień #1 Nude Beige.
Szminki YSL mają wysokie ceny i wierzę, że znajdziecie podobne produkty w tańszych odpowiednikach. Na szczęście obecnie sklepy oferują nam taką różnorodność cenową, że każda znajdzie coś dla siebie i z takiej półki, która jej odpowiada.
Od pomadki YSL od samego ujrzenia wieje luksusem, ponieważ nawet kartonik ma złoty. Nie ma tutaj miejsca na niedbalstwo, informacje o składzie są czytelne i dostępne bez konieczności odlepiania naklejek. Sama szminka znajduje się w pięknym biżuteryjnym opakowaniu z logo YSL przez które widać odcień. Przez to, że jest metalowe, wydaje się zimne i w dodatku widać na nim każdy odcisk palca, ale wcale mi to nie przeszkadza.
Co do samej formuły, to jest cudownie kremowa (przypomina masełko). Wystarczy jedno pociągnięcie, by porządnie pokryć całe wargi, więc trzeba uważać, by nie przesadzić. Przed zakupem myślałam, że ona będzie matowa, ale tak naprawdę lekko się błyszczy. Taka formuła sprawia, że usta wyglądają na wypielęgnowane. Rouge Volupte YSL, tak jak i inne produkty do ust z tej marki,  pachnie słodkim owocem mango. Według mnie jeśli szminki muszą pachnieć, to właśnie tak. Dodatkowo używajam pod nią mandarynowej pomadki EOS, ponieważ mam wrażenie, że zapach mango przyjemnie się z nią łączy.
YSL Rouge Volupté #1 Nude Beige nie wysusza ust, nie wchodzi w załamania (chyba, że przesadzi się z ilością szminki) i schodzi równomiernie, więc nawet po posiłku usta są wciąż lekko zabarwione. Nie polecam jej jednak nosić latem w torebce, ponieważ taka kremowa konsystencja może ulec rozpuszczeniu.
Jak widzicie na zdjęciach kolor Nude Beige jest jasnym różowym nudziakiem, więc pasuje do mnie tylko wtedy, gdy jestem blada. Staram się więc unikać takich odcieni latem, kiedy skóra jest brązowa.