Strony

19 października 2014

MAC - olejek do demakijażu twarzy i oczu//Cleanse Off Oil

Po przygodzie z olejkiem do demakijażu firmy Lierac, zdecydowałam się kupić Cleanse Off Oil firmy MAC. Skusiła mnie oczywiście promocja, łatwy dostęp (w Bergen jest stacjonarny sklep MAC), informacja, że nadaje się do zmywania makijażu oczu i jest odpowiedni dla każdej cery. Nie mam dużych wymagań co do olejku: ma nie podrażniać oczu, zmywać z nich makijaż i przyjemnie pachnieć (lub być bezzapachowy). Standardowa cena kosmetyku w Polsce to 115 zł za 150 ml, w Norwegii 220 kr.
Olejek ma niezwykłe opakowanie. Uwielbiam dbałość o detale, a w tym przypadku taki tłoczony w logo MAC kartonik ogromnie mi się podoba. Czuję, że kupuję luksusowy produkt. Buteleczka jest w porządku, ale na pompkę trzeba znaleźć swój sposób, ponieważ olejek jest bardzo rzadki i łatwo potrafi wystrzelić poza dłoń.
Cleanse Off Oil nie zawiera olejów mineralnych, a jego bazą jest oliwa z oliwek, olej z wiesiołka oraz olej jojoba. Pełny skład:
Używam go codziennie wieczorem w prosty sposób, który okazał się dla mnie najskuteczniejszy. Olejek stanowi pierwszy krok w mojej wieczornej pielęgnacji. Wylewam dwie pompki na dłoń, rozcieram i delikatnie przykładam do oczu. Następnie chwilę je tak trzymam i okrężnymi ruchami czyszczę powieki oraz rzęsy z makijażu. Gdy widzę, że oczy są czyste, rozcieram olejek dalej na całą twarz. Masuję około pół minuty i moczę wodą. Olejek w kontakcie z wodą, zmienia się w białą emulsję, którą spłukuję. W roli oczyszczającej MACowy produkt spisuje się dobrze. Rozpuszcza wodoodporne kredki na powiekach, z każdym moim kosmetykiem daje sobie radę. Oczu nie podrażnia, nie powoduje szczypania, zaczerwienienia. Ma tylko jedną ogromną wadę: zawsze powoduje zamglenie spojrzenia, które potrafi trwać nawet 10 minut!
Czy produkt spełnia moje wymagania?

Gdyby nie zamglenie, to byłby to idealny produkt do demakijażu oczu. Tak szybko i porządnie zmywa makijaż, że nie muszę nic trzeć. Początkowo dla pewności dodatkowo przecierałam oczy płynem micelarnym, ale okazało się, że jest to zbędna czynność. Płatek kosmetyczny zawsze był czysty. Zapach ma delikatny, prawie niewyczuwalny.

Mój olejek pewnie wystarczy mi jeszcze na kilkanaście użyć, ale już zastanawiam się czy kupować inny olejek czy może jednak wrócić do miceli albo dwufazowych kosmetyków.

15 października 2014

Masło do ciała dla skóry zmęczonej i pozbawionej energii od Organique

W skład serii Energizing Organique wchodzą 4 produkty: masło, maska do włosów, galaretka pod prysznic i szampon do włosów. Producent poleca je w szczególności dla osób ceniących aktywność, świeżość oraz dbających o zgrabną sylwetkę. Zawarta w nich guarana dodaje witalności zmęczonej skórze i włosom, zapewniając im nawilżenie, dotlenienie oraz promienny, zdrowy wygląd. Bogaty w kofeinę owoc guarany pobudza ciało i zmysły, usprawnia mikrokrążenie, ujędrnia skórę i stymuluje spalanie tkanki tłuszczowej. Mimo, że preferuję lekkie balsamy i mleczka, to opis producenta sprawił, że zapragnęłam takiego właśnie masła do ciała. Nie było łatwo je zdobyć, ale pomogła mi w tym koleżanka, która je przywiozła do Norwegii.
Kupowałam produkt tak naprawdę w ciemno, ale nie bałam się zapachu, ponieważ we wszystkich używanych przeze mnie kosmetykach Organique zawsze mi się on podobał i na szczęście w tym przypadku jest tak samo. Masło pachnie intensywnie czymś orzeźwiającym i jednocześnie słodkim (może tak właśnie pachnie gurana?). Ma konsystencję gęstego białego kremu. Taka porcja, jak na powyższym zdjęciu, starczała na posmarowanie rąk i nóg. Większa ilość spowodowałaby uczucie lepkości, którego nie znoszę.

Skład:
Składniki aktywne to masło shea, masło kakaowe, ekstrakt z alg laminaria hyperborea, guarana i ekstrakt z bluszczu.
Kosmetyk zużywałam powoli od początku wakacji i w tym momencie wylądowało już w denku. Stosowałam go jedynie wieczorami, tuż po prysznicu. Masło potrzebowało dłuższej chwili na wchłonięcie, dlatego nie polecam używać go rano, kiedy czas jest na wagę złota. Zauważyłam, że moje nogi i ramiona są lepiej nawilżone, miękkie w dotyku. Nie zanotowałam jednak zmian w postaci złagodzenia cellulitu. Może gdybym wspomagała działanie masła dietą i odpowiednimi ćwiczeniami, to byłyby lepsze efekty? Nie można oczekiwać, że kosmetyk odwali za mnie całą robotę.

Jeśli więc szukacie dobrej dawki nawilżenia, to jest to produkt dla was. Tym bardziej, że wysoką cenę (40 pln) rekompensuje dobra wydajność. Sama z chęcią sięgnę po kolejne masła od Organique.

12 października 2014

Korfu - wakacje 2014

Wcześniej mogliście przeczytać na blogu o przysmakach Korfu oraz podróżowaniu na skuterze. Wciąż jednak mam wrażenie, że to wciąż za mało. Dlatego teraz, gdy nadeszła jesień, zapragnęłam wrócić na Korfu. Jednak obecnie jest to możliwe jedynie w postaci zdjęć.

Wyspa jest mała i moim zdaniem tydzień jest wystarczający, by się nią nacieszyć. Na Korfu przyleciałam bezpośrednio z Bergen (Norwegia) liniami Norwegian. Wylatywałam w deszczu i burzy, więc obawiałam się lotu. Podróż była jednak cudowna, ponieważ samolot był wypełniony jedynie w połowie. Taki sytuacja sprawiła, że pasażerowie rozsiedli się na wolnych miejscach i niektórzy, tak jak ja, spali na leżąco na trzech siedzeniach. Prawie pierwsza klasa ;)
Corfu Palma Boutique
Hotel na cały pobyt został zarezerwowany przez booking.com. Był to Corfu Palma Boutique w miejscowości Dassia. Zdecydowałam się z mężem na opcję ze śniadaniem i to była bardzo dobra decyzja. Można też było wykupić obiady w hotelowej restauracji, na co skusiłam się jeden raz i nie polecam. W innych lokalach posiłki było dużo lepsze, o czym możecie przeczytać w poprzednim wpisie. Sam hotel jednak był w porządku, wszystko odnowione, czyste i codziennie sprzątane.
Widok z drogi wewnątrz wyspy

Widok na jedną z plaż - Kassiopi
Miejscowość Dassia jest mała z kilkoma sklepami i restauracjami, ale położona jest nad samym morzem. Z hotelu można pieszo dotrzeć na plażę, która jest żwirowa. Woda była czysta i przezroczysta, ale uboga w życie podwodne, więc osoby uprawiające snorkeling mogą się tutaj nudzić. Nawet ja nurkując miałam wrażenie, że pode mną jest jedynie piaszczysta pustynia.
Amatorzy zwiedzenia okolicznych plaż mogą skorzystać z całodniowego rejsu w godzinach 10:30-17:30. Mnie widok zatłoczonej łodzi skutecznie zniechęcił. Myślę, że lepiej już wynająć małą motorówkę, na którą nie trzeba mieć pozwoleń i samemu pozwiedzać. Oczywiście jeśli lubicie sporty wodne, to na plaży w Dassia znajdował się cały kompleks z różnymi ciekawymi rozrywkami, na przykład takimi:
Mając do dyspozycji skuter, można było odwiedzić kilka interesujących miejsc. Jednym z nich była stolica wyspy Kerkira. To tutaj znajduje się międzynarodowy port morski, z którego można dostać się na przykład do Albanii czy Grecji lądowej. W mieście jest stare miasto z kamieniczkami, kościołami i zabytkowymi budynkami. Widać jednak, że są one zaniedbane i rozlatujące się (oczywiście nie wszystkie). Warto spojrzeć także w stronę Fortecy, która kiedyś pełniła rolę obronną.
Forteca, pomnik w Kerkirze i widok na góry Albanii
Jedna z moich wypraw sięgnęła aż na samą północ do miejscowości Sidari, w której są niesamowite klify i kanał miłości Canal d'Amour. To było magiczne miejsce z ciekawie uformowanymi przez wodę skałami. Były tam ścieżki, po których można chodzić kilka godzin i rozkoszować się widokami błękitnej wody. Natomiast z kanałem miłości związana jest legenda. Panna, która przepłynie kanał wpław, szybko znajdzie męża. Nie wyglądało to na banalne zadanie.
Canal d'Amour, widok na morze i plaża w Sidari

Po zwiedzeniu północnego krańca zawitałam na zachodnie wybrzeże. Tutaj obowiązkowym przystankiem jest piękna plaża Paleokastritsa. Po tej stronie wyspy nie dosyć, że mocno wiało, to woda była lodowata i do tej pory nie mogę uwierzyć, że w Grecji morze bywa tak zimne. Jeśli więc planujecie pobyt na Korfu, polecam cieplejsze plaże wschodnie.
Paleokastritsa
Z Paleokastritsy pojechałam dalej wybrzeżem do Glyfady, gdzie jest kolejna piaszczysta plaża, dobrze zagospodarowana. To tutaj jadłam bardzo dobry lunch w postaci kalmarów z cudownym widokiem z tarasu.
W ostatni dzień posiadania skutera wybrałam się do miejsca, które poleciła mi koleżanka Greczynka (poznana w Norwegii), na piaszczystą wydmową plażę Chalikounas. Znajduje się ona w południowo-zachodniej części Korfu. Jest o tyle niezwykła, że znajduje się pomiędzy jeziorem Korission i morzem.
Jezioro Korission

Plaża Chalikounas

8 października 2014

Kiehl's - kultowe serum regenerujące//Midnight Recovery Concentrate

Marka Kiehl's kojarzy mi się głównie z kultowym serum Midnight Recovery. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym go nie wypróbowała na swojej skórze. W dodatku producent obiecuje, że już po pierwszej nocy zauważę zmianę, a z czasem będzie tylko lepiej. Po 7 dobach skóra będzie wyraźnie gładsza a jej struktura będzie bardziej jednolita. Po 28 nocach drobne linie i zmarszczki wyraźnie się zmniejszą. Skóra stanie się zauważalnie gładsza, miękka z ogromną poprawą w strukturze i jędrności. Brzmi jak bajka, prawda?

Jestem wymagająca w przypadku serum, dlatego że jako posiadaczka tłustej skóry nie lubię się z niektórymi ciężkimi formułami. Midnight Recovery Concentrate jest na szczęście bardzo lekkim olejkiem, więc jeśli wasza skóra, tak jak moja, nie lubi treściwych kremów i serum, to ten produkt jest dla was. 
Serum zapakowane jest w szklaną ciężką granatową butelkę z zakraplaczem. Wystarczy użyć dwie krople, by pokryć całą twarz i dekolt. Kosmetyk pachnie bardzo przyjemnie, suszonymi ziołami, kojarzy się z luksusowymi olejkami do relaksacji i masażu. Używam go od kilku miesięcy na zmianę z innymi produktami na noc, tuż po umyciu twarzy. Nie czuję potrzeby nakładania na niego dodatkowo kremu, jednak jeśli macie skórę odwodnioną, to samo serum będzie dla was niewystarczające.

W składzie znajduje się 99,8% składników pochodzenia naturalnego:
Może wiele z was myśli tak jak kiedyś ja, że tłusta skóra nie lubi olejków. Jednak okazało się, że moja lubi, ale za to nie znosi być przesuszona od typowych produktów do skóry tłustej. Najważniejsza sprawa to prawidłowe nawilżenie skóry.

Produkt Kiehl's sprawił, że moja skóra wygląda dużo piękniej, jest odżywiona, jednolita i szybciej się regeneruje. Normalnie czary (może to eliksir czarownicy?).

Chcę jednak zwrócić uwagę, że te pozytywne zmiany stały się jednak u mnie zauważalne dopiero po dwóch tygodniach, a nie tak jak obiecywał producent od razu. Serum kupiłam na lotnisku w Kopenhadze za około 260 nok (~130zł) i od początku wakacji zużywam dopiero 1/3 buteleczki, więc wydajność ma niesamowitą.

5 października 2014

Maseczka do skóry tłustej - GlamGlow Supermud

Kiedyś nie lubiłam używać maseczek, sięgałam jedynie po te jednorazowe w saszetkach, najczęściej w formie gotowych glinek. Jednak z czasem odkryłam, że pielęgnacja mojej skóry nie jest kompletna bez cotygodniowej maseczki. W ten sposób zaczęłam testować coraz to inne produkty i zrozumiałam, że moja skóra zmienną jest, więc czasem potrzebuje glinki z kwasami, a czasem porządnego nawilżenia. Tym samym jednymi z moich ulubionych maseczek do twarzy są produkty GlamGlow. Wśród nich moja skóra najbardziej polubiła wersję Supermud, czyli tą w białym opakowaniu. W jej składzie znajduje się 6 różnych kwasów AHA i BHA, więc wszystkie które są ważne dla takiej skóry jak moja. Jestem po trzydziestce (więc pojawiają się pierwsze zmarszczki), skórę mam tłustą (rozszerzone pory), co jakiś czas w okolicy żuchwy wyskakują mi różne niespodzianki.
Skład:
Aqua (Water), Kaolin, Magnesium Aluminum Silicate, Sodium Hydroxide, Eucalyptus Globulus Leaf, Mandelic Acid, Charcoal CI 77266, Parfum [Limonene, Linalool, Benzyl Benzoate], Glycolic Acid, Azelaic Acid, Lactic Acid, Pyruvic Acid, Salicylic Acid, Xanthan Gum, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Maltodextrin, Iron Oxides CI 77491, Mentha Piperita Oil, Butylene Glycol, Glycyrrhiza Glabra Root Extract, Glycerin, Chamoilla Recutita Flower Extract, Calendula Officinalis Flower Extract, Cucumis Sativus Fruit Extract, Hendera Helix Extract, Symphytum Officinale Leaf Extract, Phenoxyethanol, Ethylhexylglycerin, Caprylyl Glycol, Hexylene Glycol, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone.

Maseczka GlamGlow Supermud zapakowana jest w wielki biały kartonik wewnątrz którego znajduje się malutki srebrny słoik o pojemności jedynie 34g. Według producenta jego zawartość powinna wystarczyć na 17 użyć na całą twarz lub nawet na 1000 przy użyciu punktowym. Po otwarciu opakowania maseczka będzie aktywna przez 9 miesięcy. Nie wiem czy faktycznie tak jest, ponieważ moje opakowania znikają zawsze dużo szybciej (ostatnie po 1,5 miesiąca).
Stosowałam maseczkę raz w tygodniu, czasami dodatkowo punktowo na wypryski lub przebarwienia. Jej  konsystencja jest specyficzna, ponieważ wygląda jak błoto z liśćmi. Ma ziołowy zapach, który ja bardzo lubię i od razu kojarzy mi się z przyjemnym zabiegiem. Po nałożeniu cienką warstwą na twarz Glamglow wysycha i zastyga w niecałą minutę. Tak umieszczoną maseczkę trzymam na twarzy około 25 minut. W tym czasie nie odczuwam nic, żadnego pieczenia czy szczypania. Następnie zmywam ją okrężnymi ruchami z twarzy przy pomocy ciepłej wody i już przy myciu czuję jak skóra zmieniła się w dotyku. Krosty od razu nie znikają, ale widać, że w przeciągu doby wyraźnie się zmniejszają. Cała twarz wygląda na jaśniejszą i zdrowszą.
Oczywiście zamierzam ja kupić kolejny raz, tylko czekam, jak zawsze, na dobrą okazję cenową, która w Norwegii pewnie pojawi się koło Bożego Narodzenia.

Lubicie te maseczki? Majcie wśród nich swoją ulubioną?

3 października 2014

Organique, Bloom Essence, Cukrowy peeling do ciała

Moja przygoda z Organique zaczęła się stosunkowo niedawno i żałuję, że dopiero teraz mieszkając w Norwegii zaczęłam ją doceniać. Nie ciągnie mnie do produktów do twarzy czy do włosów, ale wszystko co mają w ofercie do ciała chciałbym wypróbować. Tym samym jeśli mam możliwość, to proszę gości z Polski o przywiezienie kilku ich produktów. Teraz firma otworzyła swój sklep internetowy, więc będę pewnie ich stałym klientem.

Jednymi z kosmetyków Organique, które mnie jeszcze nigdy nie zawiodły, są ich peelingi do ciała, obojętnie czy solne czy cukrowe. Tym razem padło na niesamowicie kwiatowy peeling z serii Bloom Essence. Przez to, że opakowanie nie jest szczelnie zabezpieczone, zapach tego scrubu czuć w całym pomieszczeniu. Na szczęście jest ładny, więc może służyć jako odświeżacz do łazienki.
Jest to peeling cukrowy, więc w jego konsystencji widoczne są kryształy cukru, które rozpuszczają się w kontakcie z wodą. Dzięki czemu srub mogą używać osoby, które unikają intensywnego zdzierania. Według producenta kosmetyk jest doskonałą propozycją dla osób z wrażliwą skórą. Zawiera w sobie olej sojowy, masło shea, wyciągi z lilii wodnej, wiśni japońskiej i babki lancetowatej.

Skład:
Skład: Sucrose, Glycine Soja Oil, Ethylhexyl Cocoate, Cetearyl Alcohol, Beeswax, Glycerin, Prunus Serrulata Flower Extract, Sodium Palmitoyl Proline, Nymphaea Alba Flower Extract, Aqua, Plantago Lanceolata Leaf Extract, Butyrospermum Parkii Butter, Parfum.
Mój egzemplarz używam oszczędnie, ponieważ według mnie za szybko ubywa z pojemnika. Jedyną rzeczą jaką w nim nie lubię, to opakowanie. Z jednej strony fajnie, że jest plastikowe, bo dzięki temu lżejsze i łatwiejsze w transporcie samolotem, ale jednocześnie strasznie nieporęczne. Jest to po prostu szeroki, niski słoik, który trudno odkręcić. Zdecydowanie wolę węższe i trochę wyższe opakowania. Jednak jak już dostanę się do środka słoiczka, zanurzę w nim swoją dłoń i zacznę masaż ciała, to nie mam ochoty wychodzić spod prysznica. Mogłabym masować ciało dobrą godzinę przy użyciu tego peelingu. Moja skóra go kocha, jest po nim gładka, nawilżona i pachnąca kwiatkami. Po jego zastosowaniu nie odczuwam już potrzeby używania dodatkowo balsamu. Jestem nim zachwycona i z chęcią kupię kolejne zapachy i wypróbuję nowe serie do ciała z Organique. Lubicie tą wersję?
Pojemność: 200ml cena: około 60 pln

1 października 2014

Pomadka YSL Rouge Volupté #1 Nude Beige

Przeglądając ostatnio moje kosmetyczne skarby, zaczęłam się zastanawiać na tym, ile produktów znalazło się wśród nich dlatego, że zobaczyłam je na czyimś blogu lub filmie. Na przykład pomadki YSL pojawiły się u mnie po obejrzeniu filmu Chloe Morello, na którym pokazywała swoją kolekcję. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że wcale nie żałuję, iż są ze mną. Z serii Rouge Volupte mam jednak tylko jeden kolor - odcień #1 Nude Beige.
Szminki YSL mają wysokie ceny i wierzę, że znajdziecie podobne produkty w tańszych odpowiednikach. Na szczęście obecnie sklepy oferują nam taką różnorodność cenową, że każda znajdzie coś dla siebie i z takiej półki, która jej odpowiada.
Od pomadki YSL od samego ujrzenia wieje luksusem, ponieważ nawet kartonik ma złoty. Nie ma tutaj miejsca na niedbalstwo, informacje o składzie są czytelne i dostępne bez konieczności odlepiania naklejek. Sama szminka znajduje się w pięknym biżuteryjnym opakowaniu z logo YSL przez które widać odcień. Przez to, że jest metalowe, wydaje się zimne i w dodatku widać na nim każdy odcisk palca, ale wcale mi to nie przeszkadza.
Co do samej formuły, to jest cudownie kremowa (przypomina masełko). Wystarczy jedno pociągnięcie, by porządnie pokryć całe wargi, więc trzeba uważać, by nie przesadzić. Przed zakupem myślałam, że ona będzie matowa, ale tak naprawdę lekko się błyszczy. Taka formuła sprawia, że usta wyglądają na wypielęgnowane. Rouge Volupte YSL, tak jak i inne produkty do ust z tej marki,  pachnie słodkim owocem mango. Według mnie jeśli szminki muszą pachnieć, to właśnie tak. Dodatkowo używajam pod nią mandarynowej pomadki EOS, ponieważ mam wrażenie, że zapach mango przyjemnie się z nią łączy.
YSL Rouge Volupté #1 Nude Beige nie wysusza ust, nie wchodzi w załamania (chyba, że przesadzi się z ilością szminki) i schodzi równomiernie, więc nawet po posiłku usta są wciąż lekko zabarwione. Nie polecam jej jednak nosić latem w torebce, ponieważ taka kremowa konsystencja może ulec rozpuszczeniu.
Jak widzicie na zdjęciach kolor Nude Beige jest jasnym różowym nudziakiem, więc pasuje do mnie tylko wtedy, gdy jestem blada. Staram się więc unikać takich odcieni latem, kiedy skóra jest brązowa.

26 września 2014

Maybelline color tattoo 24hr - cień do oczu w kolorze On and on Bronze

Żelowo-kremowe cienie Maybelline color tattoo 24hr zrobiły furorę na świecie, więc w końcu i ja odważyłam się kupić sobie ten kosmetyk. Nie miałam dotąd niczego w takiej formule, a jedynym kremowym cieniem, jakim jeszcze do niedawna dysponowałam, był Paint Pot MAC Painterly. Liczyłam na to, że Maybelline faktycznie stworzyło produkt, który będzie się trzymał na powiece 24 godziny i to bez bazy.
Cień znajduje się w porządnym szklanym przezroczystym słoiczku z plastikową zakrętka. Wygląda naprawdę bardzo porządnie. Wybrałam odcień 35-On and on Bronze, ponieważ liczyłam na ciepły miedziany odcień brązu. Jednak w rzeczywistości okazał się po prostu ładnym metalicznym złotym brązem. Ma w sobie drobinki, które są widoczne i delikatnie świecą się na powiece, co akurat lubię.i mi się podoba.
Trudno nabiera się ten cień, ponieważ mimo że ma kremową konsystencję, to jest ona mocno zbita. Pędzelkiem nie da się go nałożyć, więc muszę wspomagać się opuszkami palców. Ciepło skóry sprawia, że kosmetyk odrobinę się rozpuszcza. Nie lubię mieć brudnych palców i między innymi dlatego mam dużo pędzli, więc dla mnie taka trudna w obsłudze konsystencja tego cienia to ogromny minus.
W dodatku na moich powiekach, bez bazy, ten cień nie wytrzymuje pół godziny. Po prostu znika, a resztki zostają jedynie w załamaniu. Wygląda to okropnie. Nie poddałam się jednak i znalazłam sposób na ten cień. Najpierw nakładam bazę Lime Crime, na nią MAC Paint Pot i dopiero na sam koniec Maybelline color tattoo. W takim zestawieniu trzyma się dzielnie cały dzień, a jego piękny połyskujący kolor sprawia, że oczy wyglądają promiennie. Na  plus zaliczam to, że nie blaknie w ciągu dnia oraz ani razu mnie nie uczulił.
Swatch na przedramieniu:
Tak wygląda na oczach (zdjęcia bez użycia lampy i filtrów):
Podsumowując:
Spodziewałam się zupełnie innego produktu, w innym kolorze i o bardziej puszystej konsystencji. Całe szczęście, że potrafię go okiełzać, ponieważ inaczej wylądowałby w koszu. W każdym razie zaspokoiłam swoją ciekawość zachwalanym produktem Maybelline i nie planuje zakupu kolejnych kolorów z serii color tattoo 24hr.

A Wy co myślicie o tych cieniach?

24 września 2014

Dermalogica - dermal clay cleanser

Uważam, ze dobrych produktów myjących twarz nigdy za dużo i z ciekawością sięgam po kolejne. Moja skóra jest tłusta, obecnie jednak mniej się przetłuszcza niż latem. W kosmetykach do oczyszczania szukam przede wszystkim zmycia zanieczyszczeń, braku przesuszania skóry i nie powodowania podrażnień. W związku z tym, że w Norwegii marka Dermalogica jest popularna i dostępna stacjonarnie w różnych miejscach, zaczęłam interesować się jej produktami. Okazało się, że w tych kosmetykach nie znajdę sztucznych zapachów czy barwników syntetycznych. Ceny nie należą do niskich. Ja zaczęłam swoje testy od żelu do mycia twarzy dla cery tłustej i trądzikowej -Dermal clay cleanser.
Sprzedawany jest on w dwóch pojemnościach, ja kupiłam tą mniejszą 250ml. Buteleczka jest plastikowa, pod światło widać ile produktu się w niej znajduje. Standardowo zamykanie jest typu "press", ale mnie wygodniej jest korzystać z pompki, więc je wymieniłam. W tym przypadku sprawdziła się pompka od olejku Lierac.
Skład:
Według opisu na opakowaniu, jest to produkt na bazie glinki kaolinowej i glinki zielonej intensywnie absorbujących sebum, głęboko oczyszczających i matujących skórę. Dodatkowo ekstrakty z mentolu i rukwi wodnej działają sebostatycznie i ściągająco, nadając skórze uczucie świeżości.

Przy pierwszym użyciu tego żelu zaskoczyła mnie jego konsystencja, która wygląda jak biała pasta do zębów w dodatku o silnie mentolowym zapachu. Pod wpływem wody czyścik zmienia się emulsję. Powiem wam szczerze, że myślałam, iż nie dam rady myć tym kosmetykiem twarzy, ponieważ nie jestem fanką miętowych zapachów,a  tu ewidentnie ktoś przesadził z jego ilością. Jednak po 3 miesiącach nie czuję już tego mentolu, ponieważ się do niego przyzwyczaiłam i nawet polubiłam.
Dermal clay cleanser używam codziennie, rano i wieczorem tuż po demakijażu. Stanowi dla mnie kolejny etap oczyszczania cery, zaraz po olejku i przetarciu skóry płynem micelarnym. Samodzielnie nie zmyje z twarzy całego podkładu. Niewielką ilość rozpuszczam w wodzie na dłoni i okrężnymi ruchami masuję twarz, by na koniec spłukać. Podobno można ten kosmetyk używać także jako maseczki, ale nie próbowałam, ponieważ mam inne tego typu produkty.
Początkowo myślałam, że oprócz składu i konsystencji, niczym ten kosmetyk się nie wyróżnia. Z czasem jednak zaczęłam go doceniać, ponieważ daje moje skórze komfort, świeżość. W dodatku mam wrażenie, że rozszerzone pory uległy zwężeniu i moja tłusta skóra staje mniej się przetłuszcza. Nie wysuszył także cery, wręcz potrafi ją ukoić, jeśli jest podrażniona.
Cieszę się, że nie zrezygnowałam z niego na początku użytkowania, gdy nie mogłam przeżyć zapachu mięty. Po raz kolejny uświadomiłam sobie też, że kosmetyki potrzebują czasu, czasem nawet kilku miesięcy, by pokazały swoje działanie.

Co jeszcze warto wypróbować z marki Dermalogica?

22 września 2014

Uwaga Hit! Krem pod oczy z avocado Kiehl's

Znalezienie dobrego nawilżającego kremu pod oczy, który dobrze współpracuje z makijażem, to nie lada wyzwanie. Jednym z moich ulubieńców w tej kwestii jest kosmetyk firmy Kiehl's Creamy eye treatment with avocado.
Występuje w dwóch pojemnościach: 14 i 28g. Tą większą spotkałam jedynie na lotniskach na strefie bezcłowej. Jeśli macie możliwość ją kupić, to polecam, bo cena jest dużo bardziej przyjemna dla portfela. W Norwegii produkty Kiehl's kupuję w mojej ulubionej drogerii Kicks.no. W Polsce otworzono niedawno sklep w Warszawie z tą marką, więc pewnie będzie coraz bardziej popularna.
Skład:
Aqua / Water / Eau, Butyrospermum Parkii Butter / Shea Butter, Butylene Glycol, Tridecyl Stearate, Isodecyl Salicylate, Peg-30 Dipolyhydroxystearate, Tridecyl Trimellitate, Persea Gratissima Oil / Avocado Oil, Isocetyl Stearoyl Stearate, Propylene Glycol, Dipentaerythrityl Hexacaprylate/Hexacaprate, Sorbitan Sesquioleate, Magnesium Sulfate, Phenoxyethanol, Hydrogenated Castor Oil, Sodium Pca, Ozokerite, Methylparaben, Tocopheryl Acetate, Isopropyl Palmitate, Disodium Edta, Copper Pca, Butylparaben, Ethylparaben, Propylparaben, Zea Mays Oil / Corn Oil, Beta-Carotene.

W sierpniu skończyłam 30 lat, więc krem jedynie nawilżający jest za słaby dla mnie, więc na noc używam innego, typowo przeciwzmarszczkowego firmy La Roche Posay.
Moim zdanie krem Kiehl's nadaje się dla osób, które potrzebują dobrego nawilżenia pod oczami oraz dla tych, które tak jak ja, latem unikają w używania na dzień kremów z kwasami, obawiając się przebarwień.
Kosmetyk zamknięty jest w plastikowym pojemniku, ma treściwą konsystencję jasnozielonego kremu całkowicie bez zapachu. Mimo że wygląda na bardzo ciężki i toporny, to w zetknięciu ze skórą szybko się rozpuszcza. Ta właściwość sprawia, że szybko się wchłania i nie zostawia tłustej lepkiej warstwy, na której mógłby się rolować korektor pod oczy.
Obecnego słoiczka używam od początku wakacji i niestety widzę już dno, więc lada dzień produkt się skończy. W każdym razie jego wydajność jest przeciętna, ale trzeba też wziąć pod uwagę to, że moja skóra pod oczami chłonie ten krem jak gąbka i potrafię w ciągu dnia nałożyć kolejne warstwy.
Zauważyłam, że jeśli rano mam obrzęki pod oczami, to ten krem sobie z nimi poradzi. Jednak cienie pod oczami to dla niego problem nie do przejścia, ale od tego mam korektory.
Bardzo lubię się z tym kremem, także dlatego, że robi dokładnie to czego od niego oczekuję, czyli nawilża, nie podrażnia (nawet gdy dostanie się do spojówki) i sprawia, że moje oczy wyglądają na wypoczęte. Jeśli będziecie miały okazję, to polecam wziąć próbkę i sprawdzić.

19 września 2014

Przysmaki, potrawy i napoje na greckiej wyspie Korfu

Kalmary w cieście z domowymi frytkami
10 sierpnia wróciłam z Korfu do Bergen, ale mam wrażenie jakby to było dawno temu. Dzisiaj zapraszam was na wpis z greckimi przysmakami, którymi zajadałam się przez tydzień. Należę do osób, które będąc na wakacjach starają się zjeść potrawy charakterystyczne dla danego regionu. Po prostu lubię nowe smaki i nie boję się spróbować czegoś innego.
Wiadomo, że Grecja słynie ze swojej kuchni, więc jednym z powodów tegorocznych wakacji na Korfu było oczywiście jedzenie. Miałam wprawdzie okazję odwiedzić kiedyś Kretę i posmakować tamtejszej kuchni, ale przecież każda grecka wyspa ma swoje własne smaki i specyficzne potrawy, również sposób podania czy przyprawienia może się różnić w zależności od kucharza. Próbowałam uwiecznić większość z dań, ale nie zawsze miałam ze sobą aparat, więc część zdjęć została wykonana telefonem przy wieczornym oświetleniu, stąd ich gorsza jakość. Mam jednak nadzieję, że ten wpis sprawi, iż nie zapomnę nazw i smaków poszczególnych potraw i przed kolejną grecką podróżą uda mi się je sobie przypomnieć poprzez ten post.

- Sałatka grecka, która pewnie jest serwowana w każdym greckim miejscu. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się na nią nie skusiła. Feta w takim daniu nie przypomina tych znanych mi ze sklepów w Polsce czy Norwegii. Grecy nie dodają do niej sałaty, warzywa nie są zbyt drobno i ładnie pokrojone, oliwki mają pestki, a ser zawsze podany jest w formie plastra. Jeśli będziecie mieli okazję, to polecam, bo ja ją po prostu uwielbiam:
Sałatka z fetą
- Prawns saganaki, czyli krewetki w sosie pomidorowym z dodatkiem pokruszonej fety i przyprawione mocno świeżą szałwią. To danie nie wyglądało zbyt apetycznie, ale w takiej formie jadłam krewetki pierwszy raz i połączenie smaków było obłędne. Jedno z lepszych podawanych tam dań:
- Butter beans baked in tomato sauce. Gotowana fasola z sosem pomidorowym i mocnym aromatem kopru, podana w formie przystawki:
- Pieczony bakłażan z fetą, cebulą i pomidorami. Proste i pyszne danie, które mam nadzieję odtworzyć w domu. Nie zrobiłam zdjęcia, ale wyglądało podobnie do ratatouille.

- Grillowany dzwonek z miecznika. Ta ryba ma niesamowicie białe mięso, które jest bardzo delikatne. Kocham ryby i w takiej formie mogłabym jeść kilka razy w tygodniu:

- Sofrito - specjalność Korfu. Kawałki wołowiny gotowane powoli w occie z czosnkiem i pietruszką podawane z ryżem lub frytkami:


- Pastitsada - kawałki cielęciny uduszone z cebulą i pomidorami, tradycyjnie podawane są z makaronem i parmezanem:
- Feta saganaki, czyli smażony ser. Zawsze unikałam takiego dania, bo wydawało mi się, że jest strasznie kaloryczne i niczym mnie nie zaskoczy. Tym razem się skusiłam, ale nie było to nic specjalnego, zwłaszcza na tle pozostałych potraw:

- Smażone na chrupko placki z cukinii i fety, przyprawione liśćmi szałwi. Z taką przyprawą jadłam cukinię pierwszy raz, ale ogromnie mi smakowała. Dodatek szałwii sprawił, że słodkie warzywo zrobiło się lekko gorzkawe i ziołowe. Polecam!

- Smażone kalmary. To akurat nie jest tradycyjne greckie danie, ale uwielbiam kalmary we wszelkich postaciach, więc zamawiam je zawsze na co najmniej jedną kolację. Taka moja słabość, a mąż o tym wie i zawsze wypatruje je dla mnie w menu. Cóż, jeśli są, to rzadko biorę coś innego:

-Kleftiko – mięso baranie pieczone z warzywami lub pieczarkami. Mięso było w porządku, ale ryż z kukurydzą jako surówka do obiadu stanowił ciekawe doświadczenie:
- Na Korfu popularne jest piwo i napoje imbirowe. Mają ciekawy, orzeźwiający smak i pewnie niewielu osobom posmakują. Mnie tak bardzo zasmakowały, że jeśli nie znajdę w Norwegii podobnego napoju, będę musiała nauczyć się sama go przyrządzać:
- Oczywiście wyspa Korfu posiada własną warzelnię piwa - Corfu Real Ale Beer. Można je kupić w wielu sklepach lub restauracjach. Jest to typowe ciemne piwo, które mężowi smakowało. Ja wybierałam raczej kolorowe drinki z palemką:
Ciekawa jestem czy byłyście w Grecji i polecicie mi jeszcze jakieś inne potrawy, które w przyszłości powinnam spróbować.